Zaginęłam na chwilę, a to wszystko za sprawą wakacyjnego wyjazdu, który był organizowany na wariackich papierach ;-). Prawie dwa tygodnie spędzone nad polskim morzem rozbestwiły mnie na tyle, że chciałam przedłużyć swój pobyt, ale na szczęście w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka z pytaniem: Ale co moi mili Czytacze będą czytać? :-) Tak więc jestem tu z Wami z powrotem i z góry uprzedzam przed swoją wzmożoną aktywnością - może się zdarzyć, że będę nawet wyskakiwać z lodówki. Ale zanim to się wydarzy podzielę się z Wami porcją zdjęć z moich cudownych wakacji:
Mówią, że Poland = Alkoholand. Co to to nie! Piję tylko zacne trunki...
...takie, po których staję się invisible - bardziej niż po wszystkich antyperspirantach razem wziętych :-D. Zatem polecam! [ja jako blogerka, czujecie moc tego autorytetu?]
Edit: no dobra, nie zawsze piję zacne trunki! Lubię grejpfrutowo-ananowego redds'a, ale odradzam spożywanie go w dużych ilościach, gdyż...
...dzieją się ze mną dziwne rzeczy ;-).
No co? Hinduski też jedzą tosty, noszą adidasy do sari :-D...
...i pozują do zdjęć:
Zdjęcie z cyklu: miałam wyglądać jak apetyczna foczka. Paczę, a tu morświn! :)
Morświn, nie morświn - lubię jak fale mnie kołyszo, unoszo, pieszczo - tym niedopieszczonym polecam zamiast sexgadżetów :-D.
Ok, koniec głupot na dzisiaj :). Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie się tej podłej jesieni, która czai się tuż za rogiem! ;)
Ściskam :),
N.