piątek, 28 listopada 2014

Bo to zła kobieta była - do tangle teezera podbiła


Zgrzeszyłam myślą - Chcę mieć tą szczotkę
mową - Czy dostanę u Państwa tangle teezer?
uczynkiem - Udając się do drogerii, a następnie podążając z łupem do kasy
i dotychczasowym zaniedbaniem swych skołtuniowych włosów (;


Więcej grzechów już nie pamiętam!

PS. A tak naprawdę to wszystko wina mojej Siostry i ciekawości - również mojej :D. Przetestowałam u Niej biedronkową podróbę tangle teezera, spodobała mi się, jednakże postanowiłam pójść o krok dalej i sprawdzić, czy oryginał zachwyci mnie jeszcze bardziej. W związku z tym, że jestem posiadaczką tangle teezera od trzech dni, za wcześnie na ferowanie wyroków. Pozwolę sobie jednak zaznaczyć, że zrobił na mnie dobre pierwsze wrażenie - bez problemu i w zasadzie bezboleśnie uporał się z moimi kołtunkami. Mam nadzieję, że za jakiś czas nie będę pisać z płaczem, że połamał mi włosy ;).


To jak - otrzymam rozgrzeszenie czy nie? (;
Ściskam :),
N.

środa, 26 listopada 2014

Insomnia


Lubisz spać, ale tym razem przekładasz się z boku na bok przez dobre kilka godzin. Zmęczony tą szamotaniną z samym sobą w końcu usypiasz około północy. Tylko po to, by obudzić się po trzeciej. W nocy? W dzień? Sam już nie wiesz, noc przeplata się z dniem. Zmęczenie mija, a Ciebie po prostu boli serce, bo chyba nie ma gorszej rzeczy, którą mogą dać sobie bliscy ludzie od obojętności. Chciałbyś tyle powiedzieć, ale wiesz, że i tak nikt nie słucha, a przynajmniej nie ta osoba, którą chciałbyś zalać potokiem słów. Dlatego milczysz, przypominając sobie zasłyszane niegdyś słowa: Nic na siłę. W pełni to rozumiesz, a jednak umysł przy drobnej pomocy serca mimowolnie układa scenariusze dające choć najmniejszą nadzieję. To dopiero początek, a myśli wszelkiej maści przepełniają Twoją głowę do tego stopnia, że widzisz już przed sobą całą stertę zaniedbanych zobowiązań. Podchodzisz do tego z obojętnością, choć w żartach zwykłeś mówić, że: Hajs musi się zgadzać. Teraz nie musi, gdy Twój świat stanął na głowie. Zamiast kalkulować na zimno, a wszystkie planowane prezenty schować głęboko w kieszeń lub rozpocząć desperackie poszukiwanie paragonów i gwarancji, czekasz. W całkowitej beznadziei i zawieszeniu. Kto wie: może kolejna noc będzie bardziej łaskawa?


Może Ty też masz problemy ze snem?

N.

wtorek, 25 listopada 2014

Miss Independent, czyli o niezależności słów kilka

Wracam do Was niesamowicie stęskniona z komunikatem, że ta ponad dwutygodniowa przerwa nie była żadną formą odpoczynku od Was. Przygniotły mnie obowiązki,a powiedzmy sobie szczerze, ich natłok + słaba organizacja to nie najlepsze połączenie. A nawet jeśli te dwie rzeczy ze sobą grają, nie jest to wystarczający powód do satysfakcji. Nie jestem szczęśliwa, gdy nie czuję równowagi między obowiązkami a życiem prywatnym - choć i to drugie wymaga nakładu pracy, nie traktuję go w kategorii przykrego obowiązku. Lubię mieć dla kogo się starać. Zdarzają się jednak sytuacje, które sprawiają, że szala przechyla się na stronę pracy. W takich momentach zawsze do siebie mówię: A gdzie miejsce na ŻYCIE? Na beztroskę, trzymanie bliskiej osoby za rękę i obżeranie się pizzą. I to jest właśnie to, czego mi teraz najbardziej brakuje. Nie ukrywam, że w mojej głowie zrobiło się nieco jesiennie, ale robię, co mogę, by to zwalczyć. Szare myśli staram się gnieść jak spaghetti widelcem, bo przecież prędzej czy później to ja je zjem, a nie one mnie ;-). Odchodząc jednak nieco od tego tematu, chciałabym do Was trochę ''pogadać'' o wartości, jaką jest niezależność:


To przerażające, że dzisiaj trzeba być niezależnym w dosłownie każdej kwestii, by nie obudzić się rano w pustym domu, z komornikiem na głowie i niemałą depresją. Patrzę po bliskich i tych mniej bliższych mi osobach i co widzę? Wieloletnie związki rozpadające się w mgnieniu oka, kobiety na dnie finansowym pozostawione przez swoich dobrze zarabiających ex-kochanków i zwyczajną życiową niezaradność, która objawia się w tak prozaicznych sprawach jak wyprawa samochodem po większe zakupy. Dlatego żeby nie okazać się życiowym loserem staram się rozwijać i nie chodzi tu o jakieś megatalenty, tylko o zwyczajne, codzienne ogarnięcie - dotrzymywanie terminów, rozsądne rozporządzanie pieniędzmi, umiejętność ułatwiania sobie życia. Przedsięwzięcie zacne, choć nieco przykre. 

Chciałabym mieć świadomość, że w pewnych kwestiach mogę sobie najzwyczajniej w życiu odpuścić. Nie dlatego, że czegoś nie umiem lub że czegoś nie przewidziałam. Tylko dlatego, że jest ktoś, kto nie zmieni zdania, kto się nie wycofa, kto będzie chciał być częścią mnie i nie odejdzie wraz z pierwszym podmuchem wiatru. Na kogo zawsze będę mogła liczyć i dla kogo ta pomoc nie będzie przykrym obowiązkiem, lecz powodem do satysfakcji. W zamian oferuję 100% siebie.

...

Głęboko wierzę, że ktoś taki JUŻ jest.

Ściskam :),
N.

niedziela, 9 listopada 2014

Oddawaj! To są spodnie z /haendemu/, czyli o mojej 10-letniej przygodzie z ciucholandami


Z tego, co pamiętam, jedną ze swoich pierwszych wizyt w ciucholandzie zaliczyłam u boku Siostry około dziesięć lat temu. Jak przez mgłę widzę kosze pełne typowych łachów, panią bacznie przyglądająca się klientkom zza wagi, specyficzny zapach unoszący się w powietrzu oraz rojące się w mojej głowie pytanie: co ja tu robię? Asortyment był wówczas bardzo ubogi i znalezienie czegoś naprawdę godnego uwagi graniczyło z cudem. Dlatego zdarzyło mi się raz czy dwa wyjść pod pachą ze spodniami o 8 rozmiarów za dużymi z zamiarem zwężenia ich. Siostra, z kolei, kilkukrotnie dumnie taszczyła kilka lekko podniszczonych koszulek za 5-6zł/szt. Wówczas nie przeczuwałam, jakie możliwości oraz zagrożenia związane z zarządzaniem $ wniosą do mojego życia ciucholandy. 

Około cztery lata później nastał bum. W okolicy zaczęło pojawiać się coraz więcej ciucholandów. Asortyment był nieco lepszy. Choć zakupienie naprawdę ładnej bluzki za kilka złotych wciąż graniczyło z cudem. Wracając z liceum, zahaczałam  o przynajmniej jeden ciucholand. Potrafiłam spędzić ponad godzinę w kilkumetrowej klicie, tylko po to, by nie wyjść z pustymi rękoma. W tym czasie przygarnęłam do swojej szafy folkową marynarkę za 12zł oraz kilka bluzek i swetrów, co do których nie byłam przekonana. W moje ręce wpadła również wiatrówka - lekka, ciemnozielona, ze ściągaczem na dole. Z metką H&M. Tak, ta metka była wówczas dla mnie bardzo istotna. Miałam poczucie, że to towar luksusowy, a wiadomo jak miło jest móc sobie na coś takiego pozwolić. Zapłaciłam 16zł i tym sposobem stałam się posiadaczką za krótkiej i zbyt obcisłej kurtki, w której pojawiłam się zaledwie kilka razy. Alert: Paradowanie na mieście w czymś, co robi z Ciebie wędzoną szynkę w zbyt ciasnym sznurku nie jest niczym przyjemnym. Po drodze doszły niewygodne łyżwy i podniszczone półbuty, które na szczęście udało mi się wymienić na inny towar (pewnie równie nieprzemyślany ;).

W przeciągu roku ciucholandy zaczęły się przeobrażać w zaskakująco szybkim tempie. Te z dziadowskim asortymentem zaczęły upadać, a  w ich miejsce powstawało drugie tyle tych ''markowych''. W ciucholandach zaczęły królować: Atmosphere, H&M, Zara. Wreszcie było w czym wybierać. Zakup ładnej bluzki wiązał się wówczas z kosztem rzędu 10-20zł. I o ile ta druga część widełek zazwyczaj skutecznie mnie odstraszała, tak ta pierwsza stanowiła coraz mniejszy problem. Tak więc regularnie wracałam do domu z portfelem uboższym o jakieś 50-80zł. W ekstremalnych przypadkach zdarzały mi się kwoty oscylujące wokół 100-120zł. Nie mówię, że uszczuplanie portfela o takie kwoty nie było dla mnie problemem. Było, ale nie na tyle odczuwalnym bym się wówczas opamiętała. Mnie po prostu wydawało się, że płacę za dobrą jakość. I wydając 100zł w ciucholandzie, zaoszczędzam przynajmniej drugie tyle - bo przecież tyle zapłaciłabym za podobne zakupy w sieciówkach.

Dwa lata temu zaczęły pojawiać się ciucholandy sieciowe. Cotygodniowa wymiana asortymentu, regularne wyprzedaże -50% i piątkowe wszystko za 1/2/3zł niebywale kusiły. Nie chcę nawet myśleć, ile pieniędzy w nich zostawiłam przez ostatnie dwa lata, ile worów ciuchów przytargałam pod swój dach. Tragedia! Ciasne mieszkanie i pusty portfel zaczęły doskwierać do tego stopnia, że wreszcie się opamiętałam. Nie kupiłam nic w ciucholandzie od ładnych kilku miesięcy i tego zamierzam się trzymać. Co więcej, w wakacje częściowo rozprawiłam się z bajzlem przez nie wywołanym.


Mam nadzieję, że Wy macie kontrolę nad tego typu zakupami? Chętnie poznam Waszą historię!


PS. Już niebawem przeczytacie u mnie o :
  • zaletach i wadach, jakie dostrzegam w robieniu zakupów w ciucholandach
  • o tym, w jaki sposób ukształtowały one moje podejście do pieniędzy i przestrzeni życiowej

Ściskam! :),
N.