czwartek, 30 kwietnia 2015

Na co wydałbyś swoje ostatnie pieniądze?

Wyobraź sobie, że masz w portfelu ostatni stuzłotowy banknot. Co z nim zrobisz? Wpłacisz na konto z nadzieją, że za 10 lat kwota powiększy się o kilka zer z tyłu, pójdziesz na obiad do swojej ulubionej knajpy, a może skoczysz na bungee? Bez względu na to, co wybierzesz, jesteś szczęściarzem. Planujesz, marzysz i...prędzej czy później robisz, choćbyś przez następne pół roku miał jeść tylko chleb z masłem. I właśnie to jest piękne, że każdy z nas ma coś, na co byłby skłonny przeznaczyć swoje ostatnie pieniądze. Za jedną euforyczną chwilę, uśmiech Bliskiej osoby wywołany podarkiem czy wzrost adrenaliny we krwi. 

Ja, na przykład, pomimo dążenia do zgromadzenia oszczędności, jestem w stanie wydać spore, jak na studenckie możliwości, pieniądze na klubowe koncerty. I od razu zaznaczę, że nie chcę tutaj ujmować nic plenerom, ale dla mnie są one tylko miłym dodatkiem do letnich wieczorów i smażonej bałtyckiej rybki przegryzionej podwójną porcją lodów śmietankowych. Klubowe koncerty to inna bajka. Wysokie stężenie endorfin, energia i bezpośredniość przepływająca na linii artysta-słuchacz to dokładnie to, co na nich z siebie daję i dostaję. W myśl słów: wraca do Ciebie to, co z siebie dajesz. I właśnie takie są koncerty Bednarka, o którym wspominałam Wam już niejednokrotnie. Dlaczego znowu o nim? Cztery dni temu byłam po raz 137740 na jego koncercie i wiem, że zrobię dokładnie to samo, będąc 80-letnią wytatuowaną babcią z dredami (: . Nie wiem, czy jest druga taka osoba, która dawałaby mi tyle energii, motywacji i odwagi do walki o siebie, o marzenia. 


Kilka dni przed koncertem zastanawiałam się nad wzięciem udziału w pewnych warsztatach, które nie dość, że są dość kosztowne, to jeszcze odbędą się w nie najlepszym, z punktu widzenia mojego studenckiego kalendarza :D, terminie. Wróciłam z koncertu i...BANG! Poszedł e-mail ze zgłoszeniem udziału. Niech się dzieje, co chce. Nie zamierzam już rezygnować ani odkładać na później rzeczy, na których mi zależy, bo to później jest iluzją i tak naprawdę nigdy nie nadchodzi. Nie chcę już dłużej czekać. Chcę się rozwijać i próbować nowych rzeczy, tak by nie obudzić się za pięćdziesiąt lat z poczuciem, że nawet nie spróbowałam. 


I może Ty tak samo jak ja też zagubiłeś się w swoich planach, ale pora się otrząsnąć. Poszukaj motywacji w drugim człowieku, w muzyce. Poszukaj jej w sobie. I choć raz zaryzykuj, mając świadomość, że nie musisz być najlepszy. Wystarczy, że codziennie będziesz lepszy od siebie wczorajszego. Ogromnej odwagi nam wszystkim!

PS. I nie zapomnij napisać mi, na co wydałbyś swoje ostatnie pieniądze (:

sobota, 25 kwietnia 2015

Nie czytam portali plotkarskich

Nie wiem, ile masz lat, skąd jesteś i czym się zajmujesz, ale jedno wiem na pewno (no może nie na pewno, ale na jakieś 90% ;): Przynajmniej raz zdarzyło Ci się zajrzeć na jakiś portal plotkarski, który całkowicie odmienił Twoje życie. W końcu to właśnie na nim dowiedziałeś się tak istotnych rzeczy jak ta, że Grzegorz Hyży ukrywa swój nowy związek, a Pani X podczas miłosnych igraszek zrobiła zacną kupę na szejka i zgarnęła za to niezłą sumę pieniędzy. Wzbogacające było również doniesienie o Mai Sablewskiej stosującej niesamowitą dietę zmieniającą rysy twarzy oraz o czterech literach Kim Kardashian, które idealnie nadają się do serwowania lampek szampana. I być może myślisz dokładnie to, co ja myślałam do niedawna. Że to tylko głupie informacje wpuszczane jednym i wypuszczane drugim uchem. Potrzebne odmóżdżenie po stresującym dniu w szkole czy pracy albo urozmaicenie nudnego przejazdu autobusem. Nic z tych rzeczy.
Jedną z bolączek dzisiejszego świata jest natłok informacji. Nie ma szans na obejrzenie w telewizji filmu niepoprzecinanego pasmem poruszających reklam środków na zaparcia czy suplementów na flaczejącą męskość. Przejście przez centrum miasta i niespotkanie przynajmniej dziesięciu ulotkarzy zapraszających Cię do nowo otwartego klubu czy szkoły językowej również graniczy z cudem. Nie wspominając już o bilbordach rozmiaru wieżowca, przez które o mało nie zginąłeś, waląc w słup naprzeciwko. Krótko mówiąc, jesteś wystawiony w dużej mierze na treści, które w ogóle Cię nie interesują, a które za sprawą swojej wszechobecności i skutecznych strategii reklamowych stają się częścią Twojego życia. Nic więc dziwnego, że jesteś rozdrażniony i masz problemy z koncentracją. Jest przecież całe mnóstwo rzeczy, które krzyczą o Twoją uwagę. I teraz nasuwa się pytanie: Czy masz na to jakiś wpływ? Jasne, że tak! I o ile nie jesteś w stanie pozrywać wszystkich plakatów i bilbordów ani spalić dwóch miliardów ulotek, możesz ograniczyć inne źródła tego całego syfu. Jednym z nich są właśnie portale plotkarskie. Serio, zastanów się teraz, jaki procent przeczytanych przez Ciebie informacji okazał się przydatny. W moim przypadku jest to okrągłe zero ;). Więc po co karmić się czymś, co nie ma żadnej wartości? To tak jakby zjeść kilogram paprykowych chipsów i zastanawiać się, czemu do cholery nie wzmocniły mi się paznokcie?! Nielogiczne, prawda? :-)
Ok, to teraz pojawia się pytanie, jaki charakter mają treści promowane przez portale plotkarskie (oczywiście poza tym, że bezużyteczny ;). Czy są to ploteczki o pozytywnym wydźwięku? Przeanalizujmy wspomniane na początku przykłady:
X UKRYWA swój związek z Y.
Pani X WMAWIA, że jej rysy twarzy zmieniły się za sprawą diety Y.
Aktor znany z serialu X ZOSTAWIŁ żonę z dwójką dzieci.
Pan X znowu SPLAGIATOWAŁ utwór pana Y.
Ile ZARABIA szafiarka X za stanie z butem?
Podsumowując, najczęstsze tematy to oszustwa, zdrady, kompromitacje i "niesłusznie" zarobione pieniądze, czyli treści wywołujące w nas takie uczucia jak lęk, zazdrość, gniew oraz stawiające nas w pozycji nieomylnego sędziego. Nie wiem, jak Ty, ale ja nie widzę w tym nic pozytywnego, co miałoby mnie uskrzydlać, poprawiać humor, dodawać siły do pracy nad sobą i relacjami z innymi ludźmi.
Sposób formułowania treści typowych dla portali plotkarskich jest bardzo prosty, a wręcz prostacki. Czytanie ich sprawia, że nie tylko zaczynamy myśleć dokładnie w takich samych kategoriach, ale również mamy tendencję do formułowania swoich wypowiedzi dokładnie w ten sam sposób. Nagle baczniej przyglądamy się sąsiadowi wsiadającemu do swojego nowego mercedesa, mrucząc pod nosem: Ale się musiał nakraść..., a na widok odchudzonej koleżanki pomyślimy prędzej: Chuda czy gruba, i tak ma krzywy nos niż: Ale się wylaszczyła! Nasze myśli przekładają się na wypowiedzi - już niekoniecznie te wymruczane, ale powiedziane prosto w twarz. Jest wysoce prawdopodobne, że następnym razem spotykając znajomą hostessę zadowoloną ze swoich zarobków, wypalisz: Serio?! Tyle Ci płacą za trzymanie piwa? I pewnie zdziwisz się, że dziewczyna albo wybuchnie płaczem albo pośle Ci zabójcze spojrzenie i nie odezwie się do Ciebie do końca życia.
Mam nadzieję, że teraz już widzisz, że portale plotkarskie to nic innego jak Twój zmarnowany czas, negatywne myśli i skopane relacje. Dla mnie liczą się zdrowe i uskrzydlające relacje, konstruktywne opinie, prawdziwy odpoczynek i całe morze motywacji przelewające się na moje działania, dlatego od dwóch tygodni nie czytam portali plotkarskich i....mam się naprawdę dobrze. Zachęcam Was do tego samego! :)

niedziela, 19 kwietnia 2015

Warstwowe smoothie: truskawki+banan+szpinak

Wprost uwielbiam takie wieczory. Kobiety mojego życia (czyt.Mama&Siostra) u boku, a w dłoni kieliszek wina, które dzisiaj smakuje wyjątkowo dobrze. Po prostu stuprocentowy chill. Żeby dopieścić sobie ten dzień, korzystam z dostępu do internetu i przychodzę sobie z Wami pogadać. A o czym może gadać taki obżartuch jak ja, jeśli nie o kolejnym kulinarnym odkryciu? (; Bez wątpienia wiosna sprzyja pochłanianiu hektolitrów wody, świeżo wyciskanych soków i...smoothie. Te ostatnie mają u mnie od jakiś dwóch tygodni największe branie. Poprzednim razem podzieliłam się z Wami przepisem na ananasowo-jarmużowe smoothie: KLIK. Tym razem przychodzę do Was z warstwowym truskawkowo-bananowo-szpinakowym smoothie.



Do wykonania zielonej warstwy potrzeba:
  • banan
  • dwie garści szpinaku
  • kiwi
  • sok z 1/2 cytryny
Wystarczy zblendować banana z kiwi i szpinakiem, a na koniec dodać sok z cytryny.


Do wykonania żółtej warstwy potrzeba:
  • dwa banany
  • pomarańcza
Wyciskamy sok z pomarańczy i blendujemy go razem z bananami.


Do wykonania różowej warstwy potrzeba:
  • garść truskawek
  • 1/2 małego jogurtu naturalnego
Garść truskawek blendujemy z jogurtem naturalnym. Na koniec delikatnie wlewamy poszczególne warstwy.


 i...GOTOWE!


Mam nadzieję, że się skusicie, hmmm? :-)

piątek, 17 kwietnia 2015

Foodie: March

Nadszedł czas mojej marcowej spowiedzi żywieniowej, czyli fotorelacji z tego, co lądowało na moim talerzu w ubiegłym miesiącu. Zaraz się przekonacie, że marzec został zdominowany przez placki, placuszki, naleśniczki, którymi rozpieszczałam się w porze śniadaniowej. Zazwyczaj były to placki bezglutenowe z mąki kukurydzianej lub placki z mąki żytniej z dodatkiem kakao. Zawsze w towarzystwie jogurtu naturalnego lub białego sera i duuużej ilości świeżych owoców. Królową marcowych obiadów była kasza pęczak w towarzystwie drobiu, duszonych warzyw i surówek. Z kolei typowe sobotnio-niedzielne obiadki kusiły ziemniaczkami z mizerią ♥ (My name is Potato. Nikolina Potato :>). Pieczywo ograniczyłam do minimum, więc jeżeli w moim menu pojawiał się chleb, to jak zwykle razowy podany w formie kolorowych, warzywnych kanapek bądź w duecie z jajecznicą zrobioną z jajek od szczęśliwych kur!(; Gdy nachodził mnie mały głód, uciszałam go owocami i mieszanką studencką, którą niestety mogłabym jeść TO-NA-MI. Urodziny Taty nie mogły przejść bez...słodkiego echa w postaci czekoladowego tortu z czerwonej fasoli, przełożonego kremem mascarpone i przyozdobionego białą czekoladą oraz świeżymi owocami (wybaczcie 2-linijkowy opis, ale diabeł tkwi w szczegółach! :) Co tu dużo mówić, marzec był naprawdę smaczny! A zresztą, zobaczcie sami:

kakaowy placek ze startym jabłkiem i miętą


cebulki nie żałowałam :>

cholernie zdrowy pęczak ♥  z piersią z kurczaka i warzywami

jeśli jajecznica, to tylko z prawdziwych jajek!(;

pomocy, napadł mnie mały głód!

placek kukurydziany z twarogiem z dodatkiem cynamonu i kakao

naleśniory ♥

ale z Ciebie burak!

uśmiechnięty naleśnik upichcony o...4:00 rano :>

coś dla obżartuchów (: makaron spagetti+ryżowy z mięsem mielonym z indyka

jogurt naturalny z ogromną ilością wiórek kokosowych, czyli domowe rafaello

mamma mia, też nie możecie się doczekać POLSKICH truskawek?:>


kurczę...pieczone w sosie sojowo-miodowym :-)

urodzinowy tort Taty

No dobra, to ja już zakasam rękawy, ale powiedzcie najpierw, na co do mnie wpadacie? Czyżby na tort?:-)

piątek, 10 kwietnia 2015

Przepis na udane życie


Wyobraź sobie, że na chwilę przed swoją śmiercią zamiast przed Bogiem stajesz przed samym sobą. Zaskoczony? Twoja bierność i ''życzliwość'' innych sprawiły, że ciężko Ci się rozliczać z czegoś, co nawet trudno nazwać Ci "swoim''. To tak jakbyś nagle otrzymał PIT z wykazem rocznego przychodu swojego sąsiada i jeszcze musiał za niego dopłacać. "Ja Ci k**** dopłacę" - przeklniesz sobie w myślach. 

Podejrzewam, że w tej chwili żałujesz, że nie przeżyłeś życia po swojemu. Mówili:Nie dasz rady. Jesteś zbyt słaby. Tak więc robiłeś rzeczy, które wypadało robić, a nie te, którym bliżej było do pasji niż przykrego obowiązku. Zamiast przecinać swój własny szlak, szedłeś tam, gdzie inni. Starą, "sprawdzoną", wydeptaną ścieżką, która, jak się okazuje, prowadziła donikąd. Z relacjami nie było inaczej. Przekonywali Cię, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, że ludzie się nie zmieniają. I nie wchodziłeś, choć serce niepokornie się do niej rwało. Bez najmniejszego zająknięcia pozwalałeś bliskim odchodzić. Innym bezczelnie kraść Twoje marzenia. 

Gdybyś tylko mógł cofnąć czas, to... 

...pewnie zrobiłbyś to samo.  Przecież jesteś zbyt słaby, niewystarczająco mądry, niezaradny życiowo. Poza tym miałeś kiepski życiowy start, a przecież trzeba być konsekwentnym i skończyć równie marnie. A co jeśli ktoś się pomylił i wcale nie trzeba? Teraz, kiedy jesteś już na mecie i mogę zanucić Ci refren Final Countdown, zmieniasz zdanie. Już nie jesteś tłem dla swojego pokolenia, rodziny, grupy zawodowej. Wreszcie odnajdujesz zapis z podziałem ról i dowiadujesz się, że ktoś się pomylił. Bo Ty wcale nie miałeś być statystą. Przydzielono Ci główną rolę, ale nie stawiłeś się na próbnych zdjęciach i przegapiłeś swoją szansę. Cholera. Gdybyś był kotem, miałbyś jeszcze sześć prób, sześć kolejnych żyć na zrobienie wszystkiego po swojemu. Na dopicie ulubionej kawy, długi, leniwy poranek u boku ukochanej osoby, której nie powinieneś pozwolić wtedy odejść, na rozmowę z mamą, którą zwykłeś lekceważyć. Teraz nie ma ani ulubionej kawy ani ukochanej osoby u boku, a co gorsza, mamy. Jesteś tylko Ty i zbyt wysoki rachunek za życie, którego wcale nie wykorzystałeś, a za które przyszło Ci zapłacić. I nie będzie żadnych ulg ani tym bardziej reklamacji. No bo jak reklamować coś, co nie działało tylko dlatego, że nie przeczytałeś jednozdaniowej instrukcji: Żyj po swojemu. 


Szkoda, że to już koniec.




A nie, żadnego końca świata dziś nie będzie, bo w Tokio jest już jutro... - nuci miły głos w radio. Potraktuj więc ten dzień jak druga, ostatnią szansę i... nie spieprzmy tego ☺.

piątek, 3 kwietnia 2015

Nieszczęście w szczęściu





Jak to jest, że jednym wystarczy słoneczny poranek do bycia szczęśliwym, a innych nie ucieszą nawet 4-tygodniowe rajskie wakacje pod palmami? Czyżby to wszystko było z góry ustalone i jedni rodzą się szczęśliwi i nie muszą robić nic, żeby to szczęście przy sobie zatrzymać, a drudzy choćby stawali na głowie, nie zaznają nigdy jego smaku? 

Taki scenariusz jest dość przerażający i…na całe szczęście nieprawdziwy. Bo nad szczęściem trzeba regularnie pracować. Nie dostaje się go gratis do zakupów powyżej 50 złotych. Gdyby tak było, to bym go nigdy nie gubiła, bo co jak co, ale zakupy spożywcze popełniam bardzo często. Jakby się tak zastanowić, to w sumie szczęściu bliżej jest do kaktusa - niespecjalnie wymagającego, a jednak potrzebującego cyklicznego doglądania. Zaniedbany prędzej czy później uschnie na Twoich oczach. Hm. No dobra. Ale możesz zapytać: Jak pielęgnować szczęście, którego w sobie nie mam? Masz. Każdy z nas je w sobie ma. To Twoje zostało uśpione. Być może silnym rozczarowaniem, a może gonitwą za lepszą pracą, szybszym samochodem, bardziej satysfakcjonującym związkiem. I o ile rozczarowanie drugim człowiekiem, relacją nie musi mieć nic wspólnego z osobistą gonitwą za dobrami materialnymi, tak na jedno i drugie jest dokładnie to samo lekarstwo o wdzięcznej nazwie: ODPUŚĆ SOBIE. I nie zrozum mnie źle. Nie chodzi mi o bierne przyglądanie się życiu, zgubienie ambicji i  pierdzenie w stołek. Tylko o to, że nie ma sensu tracić dobrej energii na rzeczy, na które nie masz wpływu  ani na te, które nie są źródłem prawdziwej satysfakcji. Naucz się cieszyć tym, co masz, choćbyś miał niewiele – niewiele z punktu widzenia dzisiejszego świata nastawionego na konsumpcjonizm i życie ponad stan. W nieustannej pogoni za  ilością tracimy jakość. Wtedy łatwo o krótkowzroczność, a chyba nie chcesz potykać się o zakurzony próg swojego rodzinnego domu, o dziecko, któremu brakuje matki, o męża, którego pozbawiłaś bliskości. Znajdź szczęście w tym, co masz, w tym, co pewne. 

Szczęście jest tu i teraz. Nie za 10 lat, 5 kilogramów mniej czy dodatkowe 20.000zł na koncie. Jest tu i teraz. Po co więc tracić kolejne miesiące, lata na szukanie czegoś, co już jest, na błądzenie po omacku, choć dobrze wiesz, gdzie znaleźć światło? To, czy szklanka będzie do połowy pełna czy pusta zależy wyłącznie od perspektywy, jaką przyjmiesz. To jak, którą wybierasz: tą, dzięki której będziesz budzić się i zasypiać z uśmiechem na ustach czy tą, która nawet najlepszy dzień skwituje grymasem na ustach? Dobrych wyborów nam wszystkim!

Ściskam :),
N.