środa, 29 lipca 2015

#Summer foodbook

Kobiety to niebywale kochliwe istoty. Wystarczy nam dziewięćdziesiąt minut kinowego seansu, by pokochać Małaszyńskiego, jeden zawadiacki uśmiech przystojnego przechodnia, by wyhodować całe stado motylków w brzuchu i mały kęs tarty z truskawkami, by przeżyć falę tantrycznych orgazmów - lepszych od tych fundowanych przez harlequinowych kochanków ;). A skoro jak zwykle zeszło na temat jedzenia, zapraszam Was na mojego letniego foodbooka:


Halo, halo! Czy jest na sali osoba, która wyobraża sobie lato bez truskawek? Nie wierzę! :D W moim uszatym słoiku klasyka: truskawki+jogurt naturalny+odrobina cukru trzcinowego, yummy.


Odcinek 2: Ostatnia wieczerza w blenderze. Truskawki w roli głównej (:


Razowy omlet z jogurtem naturalnym, bananem i brzoskwinią ♥


Rybka lubi pływać? No nie tym razem ;). Szef kuchni poleca dorsza z piekarnika (:


Przeprosiłam się z owsianką. W ramach pojednania zapoznałam ją z truskawkowym musem :).


Eksperymenty, eksperymenty, eksperymenty - słowo klucz tego kulinarnego miesiąca. Na talerzu warzywny paprykarz domowej roboty. Smakuje naprawdę wyjątkowo - podobnie do pierzynki z ryby po grecku. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, chętnie podzielę się przepisem (:


Mówi się, ze kanapki to niezbędnik nudnego śniadania. Nic dziwnego, jeśli w ramach urozmaicenia kładziemy szynkę na ser zamiast sera na szynkę :D. Zaprawdę powiadam Wam: otwórzcie swoje głowy na warzywa, nasiona i orzechy, a Wasze kanapki nigdy nie będą nudne :).


Razowy placek z bitą śmietaną i truskawkami. Więcej grzechów już nie pamiętam :).


Tego lata pokochałam bób! Tutaj w towarzystwie fasolki szparagowej i kalafiora. Spokojnie, obyło się bez Espumisanu hahah :D


Otrzyjcie łzy, bo choć ciężko już o truskawki, w zasięgu naszych rąk pojawiły się leśne jagody ♥♥♥. 


Czy są tu jagodowi maniacy?  Buziaki!

wtorek, 21 lipca 2015

Pokroję Cię jak szynkę w markecie


Oglądanie Sekretów lekarzy przy kolacji to nienajlepsze rozwiązanie. Chyba nawet największemu głodomorowi przeszedłby apetyt, gdyby każdemu kęsowi towarzyszył widok odwirowywanego osocza na przemian z relacją z dłubania we flakach i złamanych nosach. No cóż, zaciskam zęby, dzielnie czekając na Ostre cięcie (znacie? :) 

Zrobię wszystko żeby osiągnąć swój cel! – dumnie głosi GrażynkaczyinnaMariola. Myślę sobie: Wow, ale zmotywowana babeczka! Jednak chwilę później dowiaduję się, że jej celem jest operacyjne zmniejszenie ilości tkanki tłuszczowej i...cellulitu. No cycki mi opadły! (cellulit chwilę później ;) Kobieta cierpi na własne życzenie, zalewając się przy tym łzami,  a przy okazji zgrywa bohaterkę narodową. I choć nie należy traktować tych słów poważnie, tak samo jak i całego programu, to odnoszę wrażenie, że w tej całej dramie jest ziarnko prawdy.

Bo czy nie jest tak, że coraz częściej wybieramy drogę na skróty? Zobaczcie sami. Zamiast regularnie ćwiczyć, by zachować zdrowe i jędrne ciało, chwytamy się błyskawicznych diet-cud na dwa tygodnie przed wakacyjnym urlopem. Panowie zamiast cierpliwie budować swoją muskulaturę latami chętnie sięgają po naturalne jak biust Pameli Anderson wspomagacze. Pełnowartościowe posiłki są coraz częściej wypierane przez sproszkowane szejki stojące obok podpasek, psich kiełbasek i worków do odkurzacza w wielu sieciowych drogeriach (who the hell is gonna eat them?;)

No a wspomniane grażynki ochoczo wskakują na stoły operacyjne w myśl zasady : Lepiej dać się pokroić jak szynka w markecie niż na siłowni sprzeciwić swej galarecie. To nic, że kosztuje to krocie. A jeśli nic nie kosztuje, to mamy gwarancję fejmu na całą Polskę okraszonego wzruszającą historią o tym jak straciliśmy nogę w starciu z rekinem, wybiegając z płonącego wieżowca, po tym jak uratowaliśmy przebywające tam młode kozy. Nie może również zabraknąć szczegółowej  videorelacji ukazującej nasze spragnione błysku fleszy narządy - wątróbkę, serduszka (omnomnom). To również nic, że przynajmniej przez najbliższe kilka tygodni będziemy musieli szprycować się najsilniejszymi na rynku painkillerami. W końcu lepsze to niż systematyczność i samodyscyplina w dbałości o swoje zdrowie i wygląd. Logiczne, prawda?

A że należę do grupy kobiet postępujących nielogicznie to...wolę wylewać siódme poty w domowym zaciszu, siedzieć w garach, testując coraz to nowsze FITpotrawy, jeździć rowerem, chodzić na długie spacery z psem, którego kitałka prawie się urywa  na dźwięk smyczy, a w chwili słabości zanurzyć się w kanapie z kubełkiem lodów i śmiać się z tego cholernego cellulitu, któremu w przypływie motywacji skopię tyłek (:

Chętnie dowiem się, co sądzicie o oddawaniu się w ręce chirurga, który odwali całą robotę za nas!

niedziela, 19 lipca 2015

Kosmetyczne Hity: naturalna pielęgnacja twarzy i ust


Cześć!

Przyzwyczajeni do życia ponad stan, gromadzenia dóbr i wewnętrznego konfliktu pomiędzy mieć a być z bólem serca pozwalamy prostocie wkraść się do swojego życia. A szkoda, bo w prostocie tkwi siła,natura i...piękno, o czym przekonacie się w dzisiejszym poście.



Peelingi to tak naprawdę temat rzeka. Mechaniczne, enzymatyczne, chemiczne, gruboziarniste, drobno zmielone...- można by wymieniać bez końca, tylko po co skoro mamy pod nosem naprawdę dobry peeling dla posiadaczek skóry zanieczyszczonej? Oczyszczający peeling do twarzy z dodatkiem korundu, skrzypu polnego oraz oleju z drzewa herbacianego to fajne rozwiązanie dla zwolenniczek mocnych wrażeń ;) Masaż wykonany wilgotnymi dłońmi w połączeniu z peelingiem Sylveco to istny hardcore, a to wszystko za sprawą korundu mającego postać drobnoziarnistego piasku. Choć nie zauważyłam, żeby peeling poprawił stan mojej cery, jest przyjemnym i skutecznym uzupełnieniem pielęgnacji skóry ze skłonnością do zaskórników. Doraźnie usuwa płytkie zaskórniki. Sprawia, że skóra wygląda zdrowiej, jest dobrze oczyszczona, a jednocześnie nieprzesuszona ani niepodrażniona. Po zmyciu pozostawia na twarzy delikatny, olejowy film, którego absolutnie nie widać, a dzięki któremu nie odczuwamy nieprzyjemnego ściągnięcia skóry. Cena: 16-20zł/75ml.



Tak się zastanawiam, czy tylko ja jestem leniuszkiem w kwestii pielęgnacji ust? Wstyd się przyznać, ale poza sezonem jesienno-zimowym rzadko sięgam po pielęgnacyjne pomadki czy wygładzające peelingi do ust. Sylveco wychodzi naprzeciw właśnie takim leniuchom-wstręciuchom, wypuszczając na rynek odżywczy pomadko-peeling (jakkolwiek komicznie to nie brzmi ;). Pomadka z peelingiem łączy w sobie złuszczające właściwości peelingu, a co za tym idzie, pomaga walczyć z suchymi skórkami na ustach, oraz odżywcze właściwości pomadki o gęstej, masełkowatej konsystencji intensywnie pielęgnującej usta. Zatopione w pomadce kryształki brązowego cukru trzcinowego łatwo ulegają rozpuszczeniu, dzięki czemu nie jest to produkt, który należy zmyć. Pachnie bardzo przyjemnie - dominuje w nim migdałowa nuta, właściwie taka sama jak ta w olejku do ciasta. W tle wyczuwalna jest olejowa nuta - być może właśnie tak pachnie olej z wiesiołka, będący jednym ze składników tej pomadki. Jak większość produktów Sylveco, peeling zawiera betulinę, która zdaniem producenta łagodzi objawy opryszczki.  Cena: 10zł/4,6g (standardowa pojemność pomadki)  


Oczyszczająco-łagodzący płyn micelarny to jeden z produktów, który zobaczycie niebawem w zestawieniu TOPowych, moim zdaniem, kosmetyków do demakijażu.Nie dość, że przyzwoicie radzi sobie z usuwaniem makijażu, nie pozostawia lepkiego filmu na twarzy ani uczucia ściągnięcia i jest delikatny dla oczu, to jeszcze pachnie... lawendą. Zapach jest naprawdę intensywny, dlatego jeśli olejek eteryczny z lawendy przyprawia Was o ból głowy, nie bierzcie go na muszkę podczas kosmetycznych polowań. Jeżeli jednak tak jak ja lubicie się nim "sztachnąć", na pewno nie pożałujecie zakupu dziecka Sylveco. Tak, Biolaven Organic to marka kosmetyków produkowana przez Sylveco ;) Cena: 16zł/200ml.

Ja już się podzieliłam swoimi kosmetycznymi i naturalnymi hitami w pielęgnacji twarzy i ust. Teraz pora na Was! (:

PS. Choć w dzisiejszym zestawieniu kosmetycznych hitów znalazły się wyłącznie produkty Sylveco oraz Biolaven Organic, będącego dzieckiem Sylveco, zapewniam, że nie jest to post sponsorowany. Jeżeli kiedykolwiek na tym blogu pojawi się tego typu post, na pewno wyraźnie to zaznaczę.

środa, 15 lipca 2015

Jesteś jedzenioholikiem?

Duża paczka czipsów pochłonięta po stresującym dniu w pracy. Zdany egzamin zwieńczony kilogramem sernika i słoikiem masła orzechowego. Dzikie obżarstwo, które może zahamować jedynie silny ból brzucha. Któryś z tych scenariuszy brzmi znajomo?

Kompulsywne jedzenie, bo o nim mowa, jest moim zdaniem jednym z najbardziej lekceważonych zaburzeń odżywiania. Wszyscy ze strachem w oczach myślimy o anoreksji i bulimii, ale na opowieść znajomej o kilogramie frytek, blasze ciasta i dwóch tabliczkach czekolady zjedzonych przez nią na kolację zareagujemy prędzej śmiechem niż przerażeniem. Takie zachowania postrzegamy jako niegroźne, a z biegiem czasu jako naturalne, ponieważ sami bardzo często traktujemy jedzenie i picie w kategoriach nagrody bądź kary. Mówimy sobie:


Ale się napier***ę po sesji.

Jeśli wytrzymam cały tydzień na diecie, to w nagrodę pójdę do cukierni.

Jestem do niczego i jeden kilogram w tą czy w tą niczego nie zmieni. Walić dietę, idę się nażreć.



Traktujemy jedzenie tak jakby było uniwersalnym lekarstwem. Takim, które jednym razem uśmierzy ból, a innym go wywoła. Podświadomie wierzymy, że obolałe ciało skutecznie odciągnie naszą uwagę od obolałej duszy. Stres, skopane poczucie własnej wartości, niesatysfakcjonujące relacje to tylko kropla w morzu czynników karmiących (o ironio ;) kompulsywne zachowania. Mnie też raz na jakiś czas zdarza się zajadać stresy. I chyba nigdy nie zapomnę sytuacji sprzed roku, kiedy czując presję czasu, wariowałam ze stresu. Miałam niespełna dwie godziny na naniesienie poprawek do pracy dyplomowej. Pamiętam jak dziś, że jedną ręką ocierałam łzy, a drugą łapczywie sięgałam po Lay'sy fromage. Wtedy być może nie widziałam w tym nic dziwnego, ale teraz się zastanawiam, czym do cholery pisałam na klawiaturze skoro obie ręce miałam zajęte? Hmmm. Chyba czołem ; ).

Dzisiaj jestem mądrzejsza, bo bardziej świadoma swojej skłonności do zajadania stresów. Nie oznacza to jednak, że zawsze z nią wygrywam. Czasem emocje biorą górę i….zamiast stawić czoła problemom, chowam się za pudełkiem pizzy żałosnej jakości. Jem, jem i jem, choć wiem, że już wystarczy, że już więcej nie trzeba. A później kończę z kubkiem gorącej herbaty lub ziół, licząc na to, że ukoi mój obolały brzuch.

Czy jest jakiś skuteczny sposób radzenia sobie z tego typu napadami? W moim przypadku sprawdza się… myślenie. Przypominam sobie dokładnie swój ostatni bądź najbardziej spektakularny kompuls i przeprowadzam się krok po kroku przez jego poszczególne etapy. Zawsze zaczyna się od ogromnej ochoty na zjedzenie x, po którym mam się poczuć lepiej. A więc przemierzam kilometry i morskie mile do najbliższego spożywczaka tylko po to, by za chwilę pochłonąć pokaźną dawkę jakiegoś badziewia. Kilka pierwszych kęsów utwierdza mnie w przekonaniu, że to jednak nie to. No ale przecież się teraz nie wycofam. Dokończę dzieła, a później będę zdychać z powodu złego samopoczucia. I w sumie bardziej niż brzuch zaboli mnie świadomość, że znowu przegrałam.
Analiza jakiejkolwiek sytuacji zawsze prowadzi do tego samego wniosku. To całe pobudzenie i niemożność powstrzymania się przed pochłonięciem dużej ilości, często niezdrowego, jedzenia rodzi się z oczekiwań nie mających związku z rzeczywistością, dlatego w przypływie słabości warto przypomnieć sobie sytuację, która jak na tacy pokaże nam, że kompulsywne jedzenie nie ma nic wspólnego z przyjemnością. Bliżej mu do wstrętu, bólu i upokorzenia. A to ostatnie, czego potrzebujemy, prawda? 
Jeżeli Wam też zdarza się zajadać stresy, koniecznie dajcie znać w komentarzach, jak z tym walczycie. Buźka!

piątek, 10 lipca 2015

I am back


Cześć! Minęło tyle dni od mojej poprzedniej blogowej aktywności, że chyba powinnam napisać: Przychodzę do Was z podkuloną kita, płonąc ze wstydu przez moją miesięczną nieobecność. A tymczasem zamiast z podkuloną wracam do Was z merdającą kitałką. Po raz n-ty lżejsza o 25kg stresu, który cyklicznie stara się doprowadzić mnie do mentalnej otyłości. Na szczęście to już za mną. Oddycham spokojniej. I znowu cieszę się z prostych rzeczy. Celebruję posiłki i...wróciłam do ćwiczeń - a przynajmniej tak twierdzą moje zakwasy (: Balance is back and finally, I am back. 


A skoro już piszę o rzeczach przyjemnych, to nie mogę nie wspomnieć o jednodniowej wycieczce do Wrocławia w towarzystwie TŻ-a, podczas której spełniło się moje prozaiczne marzenie - lot samolotem (: Coś mi się wydaje, że w poprzednim życiu byłam ptakiem. Szkoda, że nikt nie nagrał mojej japy podczas lotu. Dla zobrazowania - to była mina w stylu jaram się każdą chmurką i miniaturowym domkiem pode mną.


Po powrocie z wycieczki byłam pochłonięta zamykaniem spraw związanych z pracą i edukacją - typowa papierologia, która pozwoliła mi odciąć się grubą kreską od wszystkich spraw, które męczyły mnie przez ostatnie dwa miesiące. Myślę, że nie tylko ja na tym skorzystam. Wreszcie mój świat nie kręci się wokół osi ja i moje problemy. Widzę więcej i lepiej. Znowu mogę być nie tylko kompanem, ale również wsparciem.

Wsparcie Bliskich - bez niego już dawno bym sfiksowała. Ale pamiętajmy, że otuchy mogą dodawać nie tylko ludzie, ale również dobre wspomnienia i muzyka. Tak naprawdę wszystko, co sprawia, że w serduchu czujecie to przyjemne ciepło i spokój. Dlatego jeżeli z jakiś względów nie znajdujecie wsparcia w drugim człowieku, poszukajcie go gdzieś indziej - na przykład w płycie Oddycham. Tutaj możecie odsłuchać całą płytę:


W szczególności polecam kawałki: Sailing, Spragniony, Światło, Thinkin twice, List.


Pozostając w temacie muzycznym, czy wybieracie się tego lata na jakieś festiwale muzyczne? A może już byliście? Mnie możecie spotkać jutro na Reggaelandzie ♥. Do zobaczenia!

PS. Koniecznie dajcie znać, jak Wam mijają wakacje! (: