Być może jesteś teraz w tym samym miejscu, co ja miesiąc temu i zastanawiasz się, gdzie znaleźć siłę i prawdziwą motywację do ćwiczeń. Nie pomaga Ci nawet fakt, że Twoje mieszkanie wygląda jak świątynia Chodakowskiej. Z szuflady z bielizną nieśmiało wygląda płyta z wizerunkiem pani z ładnie zarysowaną krateczką na brzuchu, a przyklejony do lustra skrawek gazety codziennie stara się Ciebie przekonać, że gruncie rzeczy jesteś całkiem fajna babką, że to jest Twój dzień - dzień, w którym raz na zawsze rozprawisz się ze swoimi słabościami, bo przecież "Twoje ciało może więcej niż podpowiada Ci Twój umysł''. I rzeczywiście takie słowa sprawiają, że rosną Ci skrzydełka i wznosisz się hen, hen, wysoko, ale po chwili spadasz, waląc głową o parkiet. Z jednej strony czujesz realną potrzebę zadbania o swoje zdrowie i wygląd, a z drugiej jesteś jak biedny balonik, z którego uchodzi powietrze. Myślę, że każdej z nas zdarza się jechać na rezerwie motywacji. Niby się nie poddajemy, ciągle idziemy naprzód, a jednak po treningu bliżej nam do płaczu niż słodkiego upojenia endorfinami. Co z tym zrobić? Odłożyć matę do szafy i wyjść do ludzi!
Właśnie dzisiaj mija miesiąc odkąd zapisałam się na siłownię. Zanim powiedziałam "tak" wylewaniu potu u boku koksików, którzy mogliby mnie zabić swoim udźcem, w duchu myślałam, że to nie dla mnie, że to strata czasu i pieniędzy, bo przecież mogę wykonać porządny workout, nie ruszając się z domu. Dotychczas byłam typowym i, jak się tak teraz zastanowię, niezbyt szczęśliwym dywanowcem. Scenariusz był zawsze taki sam. Ja, mata i program treningowy odpalony na telewizorze. W którymś momencie do naszego cudnego trio dołączyła niechęć i frustracja. Zrobiło się zbyt tłoczno, a ja nie miałam już czym oddychać.
Decyzję o wykupieniu karnetu na siłownię przyspieszyła promocja -50%. Jak dobrze wiecie, jestem Boską Łowczynią Promocji, dlatego wyskubałam pięć dyszek z portfela, mówiąc sobie w myślach: "Wchodzę w to!" I weszłam...na dobre. Pierwsze dwa tygodnie były istnym szaleństwem. Ćwiczyłam 4-5 razy w tygodniu. Stawałam na głowie, żeby pogodzić nową zajawkę z dotychczasowymi obowiązkami i tym sposobem prawie codziennie krążyłam pomiędzy domem, uczelnią, pracą i siłownią właśnie. Wreszcie nie szukałam wymówek. Po prostu robiłam to, co do mnie należy. Robiłam to, co sprawia mi prawdziwą przyjemność, dlatego nawet po ciężkim dniu biegłam z wywalonym jęzorem na siłownię. Obecnie ze względów zdrowotnych mam małą przerwę, dlatego wykorzystam ten czas, opowiadając Ci o powodach, dla których warto choć raz się tam wybrać :).
3 powody, dla których warto wybrać się na siłownię
1. Na siłowni poznasz wartość pozytywnej rywalizacji.
"Ale zaraz, zaraz, 60-letnia babeczka zasuwa na bieżni?! To co, ja nie dam rady?" Zupełnie obcy ludzie dzielnie walczący ze swoimi słabościami są najlepszą motywacją. Nie żadne celebrytki zostawiające grubą kasę w portfelach swoich równie znanych trenerów, tylko przeciętna Kowalska, której życie dało porządnego kopa w dupę, a ona zamiast upaść, dała mu w ryj z półobrotu, a przy okazji wyhodowała brazylijskie pośladki (:
2. Przypomnisz sobie, że Twoja głowa i ciało kochają różnorodność.
A dzięki temu uświadomisz sobie, że machanie nóżką sześćdziesiąty dzień z rzędu w tą samą stronę nie było najlepszym pomysłem. I nawet jeśli siłownia nie stanie się Twoim drugim domem, zawsze będzie planem B, alternatywą dla monotonnych programów treningowych i pretekstem do kreatywnych rozwiązań - dostęp do różnych maszyn i akcesoriów (taśm, hantli, piłek) umożliwi Ci swobodne modyfikowanie treningów, a co za tym idzie, sprawi, że obce będzie Ci pojęcie nudy.
3. Wyeliminujesz dotychczas popełniane błędy.
Wbrew pozorom żeby to zrobić nie musisz oddać się w ręce trenera personalnego. Na siłowni spotkasz przynajmniej kilku starych wyjadaczy, którzy chętnie wytłumaczą Ci, jak wykonać poprawnie dane ćwiczenie lub obsłużyć poszczególne maszyny. "Kto pyta, nie błądzi", a przynajmniej błądzi krócej niż ten, który nie pyta ;). Nie ma co się krępować. Przecież nikt z nas nie urodził się na siłowni. A jeżeli się urodził, to jest przypadkiem jednym na milion, o którym zapewne usłyszysz w sobotnim wydaniu wiadomości ;).
Mam nadzieję, że tym postem dmuchnęłam choć trochę w Twoje skrzydełka. I teraz się nie poddasz, nawet pomimo gorszych dni! Przecież nie ma piękniejszej walki niż walka o samego siebie :). Jeżeli jednak wciąż czujesz niedosyt, zostań ze mną na dłużej :). Zostań obserwatorem mojego bloga, śledź moje poczynania na
facebooku i
instagramie (@fitkola). Zrobię wszystko, żeby nie zabrakło Ci motywacji!
Trzymaj się cieplutko i do napisania!