czwartek, 31 grudnia 2015

Film: życzenia noworoczne


Cześć Łobuzy! :)

Witam Was serdecznie w....2016! Pozwólcie, że tym razem zamiast się rozpisywać, trochę sobie do Was pogadam i....pożyczę tego, co najważniejsze w Nowym Roku :). Mam nadzieję, że taka forma komunikacji przypadnie Wam do gustu. Koniecznie dajcie znać, co sądzicie o filmie i czy chcielibyście, abym nagrywała dla Was częściej, bo mi szczerze mówiąc, zaczyna się to bardzo podobać :).

Trzymajcie się cieplutko i miłego oglądania! :)


środa, 30 grudnia 2015

Blogerskie podsumowanie 2015

Cześć Łobuzy! 

Jak żyjecie po Świętach? U mnie wszystko ok, tylko niepokoi mnie jedna kwestia. Nie mam zbyt dobrej pamięci do dat, ale  około 27 grudnia drzwi w moim domu stały się podejrzanie wąskie. Wiecie może o co chodzi? Cholera, chyba znowu Św.Mikołaj nie skumał mojego listu. A przecież jak wół było napisane: "Chcę dostać 3-drzwiową szafę", a nie "Chcę zostać 3-drzwiową szafą" (:

No dobra, suchary na bok. Skupmy się na rzeczach ważnych. Wow, jak ten czas leci. Za niespełna dwa dni obudzimy się o rok starsi. Starsi również blogowym stażem, z czego niezmiernie się cieszę :). Końcówka roku zawsze kusi mnie podsumowaniami i gdybym miała wybrać najważniejsze blogerskie wydarzenia tego roku, pierwszym z nich byłaby na pewno zmiana nazwy bloga. Na dobre pożegnałam Kosmetyczną Studnię tylko po to, by przywitać Fitkolę - moje nowe dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Ale po malutku do przodu będziemy podnosić się z kolan. Byleby matce nie zabrakło wytrwałości. A tak między nami mówiąc, jeszcze się na tym łapię, że zapytana o nazwę bloga odpowiadam "Kos...Fitkola". Co tu ukrywać, nie tak łatwo odciąć się od siebie z przeszłości i choć te trzy lata wspominam z jakimś dziwnym kłuciem w serduchu, mam świadomość, że  żeby się rozwijać, trzeba iść dalej. 

A skoro o rozwoju mowa, to jednym z moich blogowych marzeń jest poznanie Was - mordek siedzących po drugiej stronie ekranu. Strasznie mnie ciekawi, ile macie lat, skąd jesteście i dlaczego tu zaglądacie. Czy trafiliście tu przez przypadek i czy znaleźliście to, czego szukaliście? I dlaczego tak mało ze mną "gadacie'', Łobuzy? Ja naprawdę jestem gadułą otwartą na dyskusje, wymianę choćby najbardziej skrajnych poglądów :). Uwielbiam Was czytać, poznawać. Uwielbiam się od Was uczyć.  Dajcie mi tą szansę!

A wracając do tematu Fitkoli i tym samym przechodząc do drugiego ważnego blogerskiego wydarzenia tego roku, muszę się Wam pochwalić, że miałam przyjemność wziąć udział w tegorocznej Blogowigilii. To było moje pierwsze tak duże blogerskie wydarzenie. I choć nie do końca umiałam się na nim odnaleźć, bardzo miło je wspominam. Najbardziej cieszy mnie fakt, że mogłam wziąć udział w akcji "Rzeczy od serca" organizowanej przez WOŚP oraz Allegro. Cała akcja polega na tym, że influencerzy przekazują na aukcję przedmiot bliski swojemu sercu, a następnie nagrywają film, w którym opowiadają, dlaczego dana rzecz jest wyjątkowa i dlaczego warto ją licytować. 

W tym roku zdecydowałam się przekazać na licytację Tośkę - ręcznie szytą fioletową niedźwiedzicę, ale o tym, dlaczego jest wyjątkowa i jakie wartości promuje opowiem Wam jak już pojawi się pełne nagranie z przekazania jej na licytację - bądźcie czujni! :) A póki co, odsyłam Was do obejrzenia króciutkiej relacji z Blogowigilii: 


Oglądajcie nas -  mnie i Tośkę -  01:38-01:41 :)


Nie byłabym sobą, gdybym nie pokusiła się również o małą fotorelację. Mam nadzieję, że choć trochę uda mi się oddać klimat tego wydarzenia:





Kochani, pamiętajcie, że dobro wraca. Pozdrawiamy Was z Tośką serdecznie i do napisania! :)

piątek, 11 grudnia 2015

3 powody, dla których warto wybrać się na siłownię

 
Być może jesteś teraz w tym samym miejscu, co ja miesiąc temu i zastanawiasz się, gdzie znaleźć siłę i prawdziwą motywację do ćwiczeń. Nie pomaga Ci nawet fakt, że Twoje mieszkanie wygląda jak świątynia Chodakowskiej. Z szuflady z bielizną nieśmiało wygląda płyta z wizerunkiem pani z ładnie zarysowaną krateczką na brzuchu, a przyklejony do lustra skrawek gazety codziennie stara się Ciebie przekonać, że gruncie rzeczy jesteś całkiem fajna babką, że to jest Twój dzień - dzień, w którym raz na zawsze rozprawisz się ze swoimi słabościami, bo przecież "Twoje ciało może więcej niż podpowiada Ci Twój umysł''. I rzeczywiście takie słowa sprawiają, że rosną Ci skrzydełka i wznosisz się hen, hen, wysoko, ale po chwili spadasz, waląc głową o parkiet.  Z jednej strony czujesz realną potrzebę zadbania o swoje zdrowie i wygląd, a z drugiej jesteś jak biedny balonik, z którego uchodzi powietrze. Myślę, że każdej z nas zdarza się jechać na rezerwie motywacji. Niby się nie poddajemy, ciągle idziemy naprzód, a jednak po treningu bliżej nam do płaczu niż słodkiego upojenia endorfinami. Co z tym zrobić? Odłożyć matę do szafy i wyjść do ludzi!

Właśnie dzisiaj mija miesiąc odkąd zapisałam się na siłownię. Zanim powiedziałam "tak" wylewaniu potu u boku koksików, którzy mogliby mnie zabić swoim udźcem, w duchu myślałam, że to nie dla mnie, że to strata czasu i pieniędzy, bo przecież mogę wykonać porządny workout, nie ruszając się z domu. Dotychczas byłam typowym i, jak się tak teraz zastanowię, niezbyt szczęśliwym dywanowcem. Scenariusz był zawsze taki sam. Ja, mata i program treningowy odpalony na telewizorze. W którymś momencie do naszego cudnego trio dołączyła niechęć i frustracja. Zrobiło się zbyt tłoczno, a ja nie miałam już czym oddychać. 

Decyzję o wykupieniu karnetu na siłownię przyspieszyła promocja -50%. Jak dobrze wiecie, jestem Boską Łowczynią Promocji, dlatego wyskubałam pięć dyszek z portfela, mówiąc sobie w myślach: "Wchodzę w to!" I weszłam...na dobre. Pierwsze dwa tygodnie były istnym szaleństwem. Ćwiczyłam 4-5 razy w tygodniu. Stawałam na głowie, żeby pogodzić nową zajawkę z dotychczasowymi obowiązkami i tym sposobem prawie codziennie krążyłam pomiędzy domem, uczelnią, pracą i siłownią właśnie. Wreszcie nie szukałam wymówek. Po prostu robiłam to, co do mnie należy. Robiłam to, co sprawia mi prawdziwą przyjemność, dlatego nawet po ciężkim dniu biegłam z wywalonym jęzorem na siłownię. Obecnie ze względów zdrowotnych mam małą przerwę, dlatego wykorzystam ten czas, opowiadając Ci o powodach, dla których warto choć raz się tam wybrać :). 


3 powody, dla których warto wybrać się na siłownię 

1. Na siłowni poznasz wartość pozytywnej rywalizacji. 
"Ale zaraz, zaraz, 60-letnia babeczka zasuwa na bieżni?! To co, ja nie dam rady?" Zupełnie obcy ludzie dzielnie walczący ze swoimi słabościami są najlepszą motywacją. Nie żadne celebrytki zostawiające grubą kasę w portfelach swoich równie znanych trenerów, tylko przeciętna Kowalska, której życie dało porządnego kopa w dupę, a ona zamiast upaść, dała mu w ryj z półobrotu, a przy okazji wyhodowała brazylijskie pośladki (:

2. Przypomnisz sobie, że Twoja głowa i ciało kochają różnorodność
A dzięki temu uświadomisz sobie, że machanie nóżką sześćdziesiąty dzień z rzędu w tą samą stronę nie było najlepszym pomysłem. I nawet jeśli siłownia nie stanie się Twoim drugim domem, zawsze będzie planem B, alternatywą dla monotonnych programów treningowych i pretekstem do kreatywnych rozwiązań - dostęp do różnych maszyn i akcesoriów (taśm, hantli, piłek) umożliwi Ci swobodne modyfikowanie treningów, a co za tym idzie, sprawi, że obce będzie Ci pojęcie nudy.    

3. Wyeliminujesz dotychczas popełniane błędy. 
Wbrew pozorom żeby to zrobić nie musisz oddać się w ręce trenera personalnego. Na siłowni spotkasz przynajmniej kilku starych wyjadaczy, którzy chętnie wytłumaczą Ci, jak wykonać poprawnie dane ćwiczenie lub obsłużyć poszczególne maszyny. "Kto pyta, nie błądzi", a przynajmniej błądzi krócej niż ten, który nie pyta ;). Nie ma co się krępować. Przecież nikt z nas nie urodził się na siłowni. A jeżeli się urodził, to jest przypadkiem jednym na milion, o którym zapewne usłyszysz w sobotnim wydaniu wiadomości ;).    

Mam nadzieję, że  tym postem dmuchnęłam choć trochę w Twoje skrzydełka. I teraz się nie poddasz,  nawet pomimo gorszych dni! Przecież nie ma piękniejszej walki niż walka o samego siebie :). Jeżeli jednak wciąż czujesz niedosyt, zostań ze mną na dłużej :). Zostań obserwatorem mojego bloga, śledź moje poczynania na facebooku i instagramie (@fitkola). Zrobię wszystko, żeby nie zabrakło Ci motywacji!


klik
  
Trzymaj się cieplutko i do napisania! 

sobota, 14 listopada 2015

Kosmetyczna Studnia zmienia nazwę na Fitkola


 Ważne etapy w życiu mają to do siebie, że trudno je zamykać. I właśnie tak jest w przypadku mojej trzylatki - Kosmetycznej Studni. Wszystko zaczęło się w 2012 roku. Właśnie wtedy odkryłam swoją pasję - pisanie i uświadomiłam sobie, że chcę się nią z Wami dzielić. Obecnie mamy już końcówkę roku 2015 roku, z czego cholernie się cieszę. Cieszę się, bo te trzy lata pokazały mi, że blogowanie to nie moje kolejne widzimisię i że jednak nie do wszystkiego mam słomiany zapał. 

Na samym początku mojej blogowej drogi raczyłam Was kosmetycznymi recenzjami i aktualizacjami dot. pielęgnacji włosów i mojej problematycznej cery. Z czasem te tematy naturalnie zaczęły schodzić na drugi plan. Zdałam sobie sprawę, że jest tyle ważniejszych spraw, którymi chcę się z Wami dzielić. Zaczęłam pisać dość osobiście o samoocenie i samorozwoju. O motywacji, którą tak ciężko w sobie odnaleźć. O ważnych relacjach, które nieświadomie psujemy i tych toksycznych, od których nie umiemy się uwolnić. Ważnym elementem tego bloga stała się również aktywność fizyczna, dlatego dzieliłam się z Wami moimi poczynaniami, nie stroniąc również od pokazywania chwil słabości, które nierzadko mnie dopadały. Oddałam Wam również moje kulinarne serce. Na blogu na dobre zagościła seria comiesięcznych foodbooków i przepisy na moje ukochane dania. I choć właśnie w te tematy włożyłam najwięcej czasu, uwagi i osobistych emocji, największą popularnością i tak cieszyła się włosowa aktualizacja sprzed kilku miesięcy z informacją o 2-centymetrowym przyroście.

Dlatego mam nadzieję, że zmiana nazwy zasygnalizuje Wam to, co jest mi teraz najbliższe. Fitkola to połączenie szeroko rozumianego zdrowia  i mojego imienia: Nikola (a dokładniej Nikolina). Fitkola to moja walka o lepsze zdrowie i samoocenę. To również kulinarny i treningowy pamiętnik okraszony apetycznymi zdjęciami. To niezmiennie rzetelne recenzje i coraz bardziej świadoma pielęgnacja. 

W ciągu najbliższych dni Kosmetyczna Studnia stanie się Fitkolą. Postaram się, abyście wpisując "kosmetyczna studnia", zostali automatycznie przekierowani na nowy adres. Oczywiście zmiana nazwy dotyczy również facebooka i instagrama. Znajdziecie mnie pod nazwą: Fitkola. Wszystkie treści opublikowane na tym blogu zostają zachowane :).

Szczerze mówiąc, czuję się nieco zagubiona w tym nowym blogowym świecie, w którym jak z rękawa sypie się komentarzami typu "poklikane" (taaak, w 2012 było to "zapraszam do mnie" ;)) , w którym jedynie przegląda się zdjęcia, nie wiedząc, czego dotyczy sam post, w świecie, który sprowadza się do wzajemnego napędzania sobie statystyk. Gdzie do cholery podziało się to prawdziwe blogowanie?

Do zobaczenia w moim starym-nowym świecie! Trzymajcie się cieplutko! :)

poniedziałek, 5 października 2015

3 sposoby na przetrwanie jesieni

Jesień ma dwa oblicza. Jedno, które zaklina niższe temperatury, tańczy z przeszywająco zimnym wiatrem i zaszczepia w nas brak chęci do wychylenia nosa zza cieplutkiej pierzynki. Drugie, z kolei, kocha się w złotych, słonecznych porankach i leniwych wieczorach spędzonych w towarzystwie książki, śliwkowej tarty i gorącego kakao. 

I choć jesieni bez wątpienia nie brakuje uroku, niektórzy popadają w podły nastrój już na sam widok  kalendarzowej przypominajki: 23 września. Imieniny Tekli i Bogusława. Początek kalendarzowej jesieni. A tam Tekla, a tam Bogusław. To już jesień?! Zatem chowamy swoją letnią opaleniznę pod znienawidzonym, rozciągniętym swetrem, a urozmaicone letnie posiłki zastępujemy kulinarną nudą - dokładnie taką jak w piosence: "Jutro znowu będzie pomidorowa zrobiona z rosołu z wczoraj. A jutro znowu będzie pomidorowa..." :>

Tak, sugeruję, że bardzo często sami wpędzamy się w tą słynną melancholię i inne dziwne stany zarezerwowane tylko dla jesieni. A może by tak zamiast taplać się w tej jesiennej zamule, zrobić coś pożytecznego i pozytywnego za razem? Przygotowałam dla Was kilka propozycji:

1. Gdyby jesień była kolorem, pewnie miałaby na imię Bordo, Khaki albo Beż. 

Dlatego zakładasz bordowy szal, który podkreśla Twój świńsko-różowy za sprawą kataru nosek, otulasz się beżowym oversize'owym płaszczem, w którym czujesz się jak wielki słój musztardy, który pomimo atrakcyjnej ceny nie może się sprzedać od ponad dwóch miesięcy, a żeby dopełnić swoją niesamowitą stylizację zakładasz niemodne od trzech sezonów buty w kolorze zgniłej zieleni, która kojarzy Ci się jedynie z apetycznymi procesami gnilnymi. Podsumowując, jesteś wielką różową musztardą po dacie ważności. I wszystko jest w najlepszym porządku dopóki spełniasz się w tej roli. Gorzej jednak jeśli wolisz być soczystą, skąpaną w letnim słońcu truskawką albo wiosenną trawą. I chciałabyś okręcić się cudownie miękkim szalem w kolorze groszku. Ale nie, nie zrobisz tego. Jesień to jesień - rządzi się swoimi prawami, dlatego z łezką w oku zerkasz na swoje odbicie w lustrze przypominające produkt uboczny spacerków  z Azorem :). Odpuść sobie i pozwól żywym kolorom wprowadzić się do Twojego życia na stałe. Kochasz czerwień, trawiastą zieleń i intensywny róż? Przecież nie musisz z nich rezygnować! Nawet mały akcent w postaci szala, rękawiczek czy czapki w ulubionym kolorze potrafi zdziałać cuda.

2. Jesienne wieczory, czyli łzawe teksty Edyty Bartosiewicz w akompaniamencie życiowej beznadziei.

Pozytywnie, czyli tak jak lubię!  A może by tak zmienić płytę na coś nieco bardziej energetycznego od  "Kroplą deszczu" Gabriela Fleszara? Muzyka ma naprawdę ogromne znaczenie. Nie bez powodu w leczeniu różnych schorzeń wykorzystuje się muzykoterapię. Nie musisz być ciężko chora ani pod opieką specjalisty, by się przekonać o jej zbawiennym działaniu. Odpal przyjemną składankę i pozwól pozytywnym myślom płynąć!

3. Jesień = zabójca relacji + odżywka dla nudy

Boże, Bożenko, znowu nic Ci się nie chce. Ani wstawać do pracy o 05:00 ani golić nóg co drugi dzień. (Chcesz upewnić się, że to już koniec lata? Stan kobiecych nóg prawdę Ci powie :D) Liczysz się tylko Ty, Twój podły nastrój i łóżko, z którego najchętniej byś nie wychodziła. Nawet jeśli paczka dobrych znajomych wyciąga Cię do kina lub na meksykańskie obżarstwo. Nie przekona Cię nawet wizja randki z przystojniakiem z nowej pracy. No bo jak tu się wystroić w taką pluchę? Połączenie małej czarnej i gryzących, babcinych rajstop ściągających się do kolan raczej nie jest sexy. I wcale Ci się nie dziwię, bo sama jestem jesiennym domatorem. Ale bycie domatorem nie oznacza zawieszenia wszystkich relacji. Jesień to idealny czas na domówki! Wspólne gotowanie i oglądanie głupkowatych komedii z przyjaciółmi. To również dobry czas na romantyczne wieczory z ukochanym. Wspólne wylegiwanie się pod polarowym kocem i planowanie kolejnych wakacji, gdy w powietrzu unosi się otulający, korzenny zapach świec to niezły antydepresant :). 

Mam nadzieję, że dzięki moim pomysłom jesień stanie się dla Was nie tylko mniejszym złem, ale również czymś przyjemnym ♥. Trzymajcie się cieplutko bez względu na temperaturę za oknem!

sobota, 3 października 2015

#September foodbook

Dzień dobry, Październiku! Skoro już jesteś to znak, że czas na wrześniowe podsumowanie w postaci foodbooka. No to zaczynamy! Nieco ponad miesiąc temu obchodziłam swoje 23 urodziny i właśnie z tej okazji zostałam obdarowana cudownymi smakołykami. Muszę przyznać, że w tym roku TŻ przeszedł samego siebie:


Czy Wy to widzicie? Facet nie będący cukiernikiem zrobił ot tak pierwszy w swoim życiu tort - tort, który wyszedł Mu idealnie. Znakomicie wyważona słodycz kremu, równiutkie spody, kokosowy smak i piękny wygląd - to najlepsze odzwierciedlenia tego, czym objadałam się dobre 2-3 dni. Jak tak dalej pójdzie, to...nie mogę się doczekać kolejnych urodzin (: Mogłoby się wydawać, że to już koniec niespodzianek, ale na stół wjechała pizza, czyli klasyka w naszym związku. "Pizza - to u nas rodzinne" - parafrazując słowa z reklamy kiepskiej jakości herbaty ;). 


Dzięki Bogu urodziny nie są codziennie. Gdyby tak było, na moim instagramie (klik) moglibyście teraz podziwiać puszystą kulkę :). We wrześniu nie zabrakło również kuchni indyjskiej, która niestety nie należy do lekkostrawnych. Poniżej możecie zobaczyć alu koftę, czyli moje ukochane wegańskie pulpeciki na bazie kalafiora i ziemniaków. Baaardzo aromatyczna i pikantna przekąska ♥. Kto nie próbował, ten gapa! 


Jesienny chłód sprawił, że z podkulonym ogonkiem wróciłam do rozgrzewających potraw. Jedną z moich ulubionych jest pomidorowa zupa-krem mojego autorstwa. Jeżeli chcecie poznać mój sekretny przepis, odsyłam Was na instagrama: klik


W ubiegłym miesiącu zrobiło się bardzo pomidorowo. Pomidory świeże i duszone, passata to składniki, które często lądowały na moim talerzu - chociażby w towarzystwie ciemnego makaronu.


Rozkochałam i rozgotowałam się na dobre w kuchni wegańskiej/wegetariańskiej. Na zdjęciu musztardowe paszteciki. 


Wrzesień był również bardzo zielony, a to wszystko za sprawą szpinaku. Kręciłam owocowe koktajle jak szalona :).



Rybka z piekarnika również miała swój dzień.


30 września - Dzień Chłopaka (czyt. Kosmetyczna Studnia do garów, a właściwie do piekarnika :)


Kochani, to by było na tyle. Jeżeli jednak wciąż czujecie niedosyt, to odsyłam Was na mojego instagrama: @kosmetycznastudnia, na którym znajdziecie jeszcze więcej dobrego jedzenia, a dodatkowo dowiecie się, co u mnie słychać i co mnie inspiruje. Trzymajcie się cieplutko i do napisania! ♥

poniedziałek, 28 września 2015

3 powody, dla których nie warto porównywać się do innych

Być może jesteś jedną z osób, dla których dzień bez porównywania się do innych jest dniem straconym. Dlatego z iskierką zazdrości w oku obserwujesz panie w futrach (wiecie, że prawdziwe futra są passe? :)) skąpane od stóp do głów w Chanel no.5. Z dokładnością chirurga kalkulujesz dochody biznesmena, którego codziennie widujesz w autobusie. To znaczy....Ty go widzisz z perspektywy zakurzonego okna autobusu, a on Ciebie ze swojego pachnącego luksusem porsche ;). A na widok superlaski, która swoimi nogami mogłaby opleść całą kulę ziemską masz ochotę ze smutku zeżreć z musztardą swoje dwie paróweczki. Los bywa okrutny, prawda?

Nieee! Los wcale nie jest okrutny. To Ty masz masochistyczne skłonności do...porównywania się do innych. I choć robisz to z dumą w myśl popularnego ostatnimi czasy samodoskonalenia, tak naprawdę robisz sobie dużą krzywdę. Już Ci mówię, dlaczego.

1. Porównując się do innych, przyjmujesz złą perspektywę.

Nagle okazuje się, że Twoje m2 zrobiło się jakieś ciaśniejsze, a Twoje stare, niezawodne auto nie nadaje się już nawet na weekendowe wycieczki do marketu. Nawet Twój ukochany pies robi się jakiś taki pokraczny i nieułożony - nie to co corgi Królowej Elżbiety. Zaczynasz śnić czyjeś sny, a tym samym zapominasz o swoich. O tym, czego naprawdę pragniesz, co jest dla Ciebie istotne. O tym, kim naprawdę chcesz być. Tracisz tożsamość i stajesz się czyjąś nieudaną kopią. Wtedy jesteś jak reprodukcja Damy z łasiczką - niby ładna, a jednak mało wartościowa, bo nieautentyczna. 

2. Samodoskonalenie zaczyna się od porównywania się do ściśniętej gorsetem Grycanki

Myślisz, że porównywanie się do innych to klucz do samodoskonalenia. Zaraz, zaraz, do czego? Samodoskonalenia - jak sama nazwa wskazuje, do samodoskonalenia potrzebujesz jedynie siebie. Swojej chęci, siły i determinacji. Nie potrzebujesz wyciągów z nieswoich kont, niekończącej się listy sukcesów swojego idola ani zdjęcia uroczo napuchniętej celebrytki, która po wampirzym liftingu wygląda młodziej niż Ty w trzeciej klasie podstawówki. Naprawdę! (:

3. Kiedy wreszcie będziesz jak X, wszystkie kompleksy odejdą w niepamięć. 

No jasne, pięć z nich odmaszeruje na czas trzygodzinnego zabiegu, podczas którego miła Pani w białych laczkach rozmasuje Twój podły cellulit (przy okazji dowiesz się, że masz go nawet pod pachą ♥ nie gadaj, że nie zauważyłaś?:>). A później te wszystkie złe myśli wrócą ze zdwojoną siłą. No bo co po jednym zabiegu, przez który przez cały boży miesiąc jadłaś tylko biały, suchy chleb, który spasł Cię jeszcze bardziej? Teraz potrzebujesz codziennej dostawy zielonego jęczmienia z boxa od Ani Lewandowskiej, no i tej...ołmajgad, jak ona się nazywa...aaa...celebrytki (czyt. złotego kółka, na które Cię nie stać, a jednak kupisz, bo łot gołs eraund koms eraund (cokolwiek to znaczy :)))

Dziewczyny! Zwracam się przede wszystkim do Was, bo to zwłaszcza płeć piękna lubi się katować ciągłym porównywaniem do innych. Zaakceptujcie siebie w aktualnej wersji, a dopiero później zacznijcie zmieniać siebie dla siebie. Nie dla chwilowej aprobaty przegłodzonej koleżanki ani seksistowskich tekstów typa z siłowni, który cały olej z głowy przelał do shakera z odżywką białkową. Stawajcie się lepsze z myślą o swoim szczęściu, zdrowiu i samorealizacji. 

Ja też nie jestem pseudoideałem z okładki Glamour. I choć nie mam krateczki na brzuchu ani ust, którymi mogłabym przykryć nos, to jednak patrząc w lustro, uśmiecham się do siebie. I tego samego Wam życzę! Buziaki!


sobota, 26 września 2015

#kosmetycznastudnia na instagramie

Choć słońcu zdarza się jeszcze zaglądać z rana do mojego pokoju, to jednak wieczory nie kłamią. Chłodne, przeszywające powietrze i zmrok zapadający nad wyraz wcześnie to naoczne dowody jesieni. Pora więc wyciągnąć z szafy flanelową pidżamę z długim rękawem, a na nogi założyć różowe, puchate kapcie. Pora też odświeżyć jesienną parkę i zabrać psa na długi jesienny spacer. Pod stopami poczuć bezwstydnie szeleszczące liście i nasycić zmysły zapachem lasu. 

I choć jesień to dla wielu osób jedynie przedsmak zimowego uśpienia, dla mnie to bodziec do zmian, również tych blogowych. Kosmetyczna Studnia ma już ponad trzy lata, a ja wciąż uwielbiam tworzyć wraz z Wami to miejsce, dzielić się swoimi przemyśleniami i suchymi żartami. Pisać motywujące teksty i rozprawiać się ze słabościami. Dawać Wam swoją energię i czas i otrzymywać w zamian dobre słowo, które niejednokrotnie było dla mnie parą magicznych skrzydełek, które nie pozwalały się poddawać i rezygnować z tego, co dla mnie ważne. 

Wiem, że nie jestem blogerką codzienną. Zaglądając tu od poniedziałku do piątku o godzinie 17:00, nie znajdziecie tu codziennie nowego wpisu. Nie znajdziecie też regularnych rozdań i ogłupiających recenzji napisanych za słoik dżemu. Piszę, kiedy udaje mi się znaleźć na to czas. Piszę, kiedy czuję, że mam coś do powiedzenia i wiem, jak ubrać myśli w słowa. Piszę, kiedy chcę, a nie kiedy wypada. Nie ukrywam, że w mojej głowie kiełkuje myśl o większej częstotliwości postów, ale zanim uda mi się wcielić ten plan w życie, chciałabym Was serdecznie zaprosić na mojego instagrama:


Tam możecie spotkać mnie codziennie i dowiedzieć się, co u mnie słychać, jak spędzam czas, co mnie inspiruje, jakie działania wspieram. Możecie po prostu poznać mnie bliżej. Ale zaraz, zaraz... to oczywiście działa w obie strony (: Dlatego zostawcie w komentarzach @nazwę swojego insta, żebym mogła Was znaleźć! 

Ściskam gorąco, choć jesiennie! ♥

poniedziałek, 14 września 2015

Skuteczny sposób na poprawienie jakości życia

Pewnie wstajesz skoro świt i wracasz do domu o zmroku. A w lustrze codziennie witasz to samo zmęczone i smutne odbicie. Przytłacza Cię praca - przewidywalna jak słowa Miss Universe o pokoju na świecie i głupi świstek przypominający o kolejnej racie kredytu. Chciałbyś coś zmienić, czegoś doświadczyć, ale przecież nie stać Cię na wakacje jesienią. No wiesz, dwa tygodnie na jednej z tych lanserskich greckich wysp, na której połowa użytkowników instagrama praży się jak orzeszki w karmelu. Zresztą, co ja Ci tu będę wyskakiwać z jesiennymi last minute, skoro jest wysoce prawdopodobne, że nawet latem nigdzie nie ruszyłeś się z domu. Pardon, ruszyłeś, ale tylko popodlewać pomidory na działce. I może Ci się wydawać, że Twoja sytuacja idealnie ilustruje pojęcie beznadziejności. Jest przecież całe mnóstwo rzeczy, których nie możesz zmienić, na które choćbyś stanął na głowie, nie masz najmniejszego wpływu. 

Jedyne na co masz wpływ to codzienność. Te małe, często powtarzalne ułamki sekund. Minuty, które przeciekają Ci przez palce. Te, do których podchodzisz obojętnie i lekceważąco. Codzienne pospiesznie jedzone śniadania, pięciominutowe turbospacerki z psem, bo przecież na dłuższe nie możesz sobie pozwolić. Długie popołudnia w pociągu, wyrwane z życia na rzecz powrotów z pracy. Noce spędzone u boku partnera, z którym od jakiegoś czasu łączy Cię jedynie pięć godzin snu. Na to wszystko masz wpływ. To wszystko to Twoje wybory. Raz lepsze, raz gorsze. Wybory, które podlegają zmianie. Takie, z których możesz się wyplątać. Takie, którymi możesz swobodnie sterować. By poprawić jakość swojego życia i relacji nie potrzebujesz dużych nakładów pieniędzy. Potrzebujesz chęci i  być może związanej z nią lepszej organizacji czasu. Przecież możesz nastawić budzik na kwadrans wcześniej i zamiast biegać po domu jak wariat uczynić poranki przyjemnym rytuałem. Raz w tygodniu możesz oddelegować dzieci do dziadków/przyjaciółki/znajomej mamy z przedszkola i spędzić z partnerem totalnie odjechany, intymny wieczór. Zamiast spotykać się z pseudoznajomymi w przekonaniu, że tak wypada, możesz jedno popołudnie więcej poświęcić rodzinie. Wspólny wypad do zoo, gra w scrabble czy wspólne robienie pizzy to dobry sposób, by przypomnieć sobie, jak wspaniałą tworzycie drużynę! 

Moje poranki są o wiele przyjemniejsze odkąd wcześniej wstaję. Dzięki temu znajduję czas na spokojne przygotowanie i zjedzenie śniadania. Nie stresuję się nawet wtedy, gdy mi coś nagle wypadnie, bo wiem, że wygospodarowanie dodatkowych pięciu minut na znalezienie ulubionej pary skarpet nie sprawi, że pozostałe plany wezmą w łeb. Moje dni są dużo piękniejsze odkąd dużo gotuję. Doświadczam, eksperymentuję, próbuję i dzielę się nowo odkrytymi smakami z Najbliższymi. Moje życie jest dużo piękniejsze odkąd pozwoliłam zamieszkać w nim pięknu. Każdy posiłek, podarek, każdy polny kwiat traktuję jak małe dzieło sztuki. Doceniam ciepłą dłoń schowaną w mojej, przyjemny powiew wiatru, a nawet rozgrzewający smak chili con carne.

A skoro już o smakach mowa, od kilku dni jestem prawdziwą Pasztetową Lady. (wbrew pozorom nie jest to autopojazd zakompleksionej nastolatki ;p) Co oznacza, że zamieszkałam w kuchni i jedyne czego mi w niej brakuje to materaca ;). Piekę, piekę, piękę. Wegetariańsko, wegańsko, niekoniecznie lekko. (Halo, wystające ze spodni boczki! Nie boczcie się na mnie ]:->) Uczę się nowych smaków i mimowolnie się w nich rozkochuję.  Już niebawem postaram się i Was w nich rozkochać, a tymczasem zostawiam Was z, mam nadzieję, apetycznymi zdjęciami (:

 

kucharz & fotograf: Nikolina Jaworska vel Kosmetyczna Studia Fotografi Profeszonal Kompany :D
modele: wegańskie paszteciki z ciecierzycy (:


Wszystkim Kochanym Czytaczom przesyłam wirtualny karton (ten, w którym zginęła Hanka Mostowiak, R.I.P.) pełen pasztecików! :) Dziękuję za Waszą obecność! :)

środa, 9 września 2015

Chcesz oswoić lęk przed zmianami? Nie czekaj!


Może Ty też często się boisz. Nowych wyzwań i obowiązków. Nowych znajomości i pracy w nieswojej branży.  Telefonów od nieznanych Ci osób i niespodziewanych propozycji. Boisz się wszystkiego, co wiąże się ze zmianą - małą, dużą, jakąkolwiek. I dlatego pierdzisz w ten sam stołek od kilkunastu lat, a Twoja najdalsza podróż to ta poranna po bułki do dobrze znanego marketu ;). Ten scenariusz brzmi znajomo?

Strach  to podstępna szuja. Zazwyczaj przybiera postać milusińskiej koleżanki-gaduły, która chętnie poda Ci na tacy cały stos powodów, dla których nie warto próbować. A trzeba przyznać, jest ich trochę. Zawsze jesteś za stary na zmiany. A jak nie za stary, to za młody i niedojrzały. I nie znasz życia. Zawsze masz wiele do stracenia, choćby tym 'wiele' była wyniszczająca psychicznie praca za najniższą krajową i tragiczny facet, dla którego zawsze byłeś jedną z wielu. No wiesz, takim kołem ratunkowym, po które się sięga tylko wtedy, gdy wszystko inne walnie w łeb. Zawsze lepsze to, co kiepskie i znane niż nowe i z pozoru obiecujące. 

Osobiście strasznie nie lubię załatwiać zawodowych spraw przez telefon, zwłaszcza z osobami, z którymi mam styczność po raz pierwszy. Nie wiem, czego ode mnie oczekują i jak mam się zachować, tak żeby przypadkiem ich do siebie nie zrazić. Dlatego zdarza mi się wyciszać telefon i wyobrażać sobie, że to nie wibrujący smartfon, a ekipa szalonych pszczółek za oknem, których bzyczenie mogę sobie spokojnie zlać. Tylko jak długo można się oszukiwać? Pięć minut, godzinę, dwie? Po tym czasie wraca mózg i racjonalne myślenie każe oddzwonić. No i masz babo placek, znowu się zaczyna. Bo to tak głupio oddzwaniać po czasie. A może ten ktoś już nie potrzebuje mojej pomocy? A może to tylko wkurzający ankieter lub nad wyraz uprzejma Pani, która przygotowała specjalnie dla mnie ofertę życia? [czyt. supermegahiper abonament z telefonem, który sam nurkuje i śpiewa słodkie kołysanki na dobranoc]

I właśnie w tym momencie pojawia się moja sprawdzona rada: nie czekaj. Odbieraj za pierwszym razem. W miarę możliwości załatwiaj wszystkie ważne sprawy na bieżąco. Nie zwlekaj, bo w tym przypadku czas nie jest sprzymierzeńcem, lecz wrogiem. To przez to czekanie zamiast sprawnie odhaczać wszystkie punkty na swojej to-do list, stoisz w miejscu i co gorsza, zaczynasz wariować. Analizujesz, (nad)interpretujesz rzeczywistość na 100 różnych sposobów, co tylko pogłębia Twój lęk i odkłada zmiany i wiążący się z nimi rozwój na wieczne 'potem'. To samo tyczy się przekładania spotkań. Zamiast robić z siebie głupa, przekładając po raz piąty spotkanie przy pomocy maila (no bo przecież na wykonanie telefonu się nie zdobędziesz :D), załatw to od razu! Wybierz najbliższy dogodny termin i miej to z głowy! Nie myśl tyle i działaj. Im szybciej zamkniesz sprawy, które z nierzadko nieuzasadniowych względów spędzają Ci sen spokój, tym prędzej będziesz mógł odetchnąć z ulgą. 

Kolejnym i w zasadzie ostatnim argumentem, który przemawia za niezwlekaniem w przypadku stresujących nas sytuacji są szanse. Szanse, które bardzo łatwo przeoczyć i już więcej ich nie napotkać. Przeanalizujmy to choćby pod kątem tego z pozoru głupiego nieodbierania telefonu. Szukasz pracy, a może skrycie marzysz o zmianie dotychczasowej. I bang! Ktoś dzwoni z ofertą pracy, o której zawsze marzyłeś. No ale skąd możesz o tym wiedzieć skoro zamiast Ciebie po drugiej stronie odzywa się miły głos: Abonent jest czasowo niedostępny? Niestety, 'jak kocha, to poczeka' nie zawsze się sprawdza, zwłaszcza w przypadku potencjalnych pracodawców. Ba, to również nie działa w przypadku spontanicznych propozycji, które rodzą się równie szybko, co znikają. Dlatego jeśli potrzebujesz zmian, podsycaj je zamiast gasić.

 To co, kolejnym razem odbierzesz od razu? :)

piątek, 4 września 2015

#August Foodbook

Cześć! Jestem Nikolina i od czterech dni mam 23 lata. Nie dość, że stara ze mnie baba, to jeszcze kulinarny freak. Dlatego, jak co miesiąc, przychodzę do Was z foodbookiem. 

Sierpnień był dla mnie pełen skrajności pod względem kulinarnym. Z jednej strony powrót do regularnych ćwiczeń wymusił na mnie w miarę przyzwoite jedzenie, a z drugiej ostatnie trzy dni sierpnia obfitowały w duuużo za duuuże porcje, smażone potrawy i kilogramy pochłoniętych ciast, a to wszystko za sprawą Złotych Godów Dziadków TŻ-a. Zanim jednak nadszedł 29 sierpnia, wydawało mi się, że trzymam się całkiem nieźle ;). Twarożki, pełnoziarniste placki, owocowe sałatki ochoczo wskakiwały na mój talerz:


Na zdjęciu powyżej piramidka z placków kukurydzianych z dodatkiem kakao przełożonych musem truskawkowym - polecam bez dwóch zdań ♥ ♥ ♥.


Kukurydziane placki = #guiltypleasure, bo z dodatkiem Monte :>


...a każdy grzech trzeba odpokutować, więc na moim talerzu ląduje owocowa zdrowaśka (:


A skoro już o owocach mowa, to muszę wyznać, że figi skradły końcówkę sierpnia :D.To wszystko wina wszechobecnych promocji na nie! Obecnie możecie je dopaść w Kauflandzie w cenie 0,89zł/szt. :)


Figowałam więc sobie konkretnie. Zrobiłam nawet figową sałatkę z mozzarellą i mixem sałat :D.


I choć przy śniadaniach i kolacjach trzymałam się dzielnie, dogadzałam sobie dużymi porcjami przy obiedzie, ale w sumie to nihil novi :D. Na zdjęciu drobiowy kotlet z piekarnika z dodatkiem ziemniaków, świeżej marchewki i koperkowego sosu na bazie jogurtu. Hmmm...patrząc na proporcje, powinnam raczej napisać: Ziemniaki z dodatkiem kotleta hahaha :D. No cóż, typowy ze mnie ziemnior - nie będę ukrywać!  


Jednak żeby zachować pozory, sięgam również po kasze i pełnoziarniste makarony :D. Tutaj z jajkiem sadzonym i mieszanką ugotowanych warzyw (:


A na koniec...obiad po studencku :). Tani, zdrowy i smaczny! Kasza jaglana z duszonymi pieczarkami i cebulką z dodatkiem wspomnianego wcześniej koperkowego sosu ♥.


Halo, halo, to co mam dla Was przyrządzić? (: Dajcie znać w komentarzach! :D

Ściskam wrześniowo! ♥

wtorek, 25 sierpnia 2015

Mam kompleksy. Więcej grzechów już nie pamiętam.


Gdybyś mogła zmienić w sobie jedną rzecz, co by to było? Może wybieliłabyś piegi albo zmniejszyła swój uroczy garbek na nosie. Wydłużyłabyś nogi, a może wygładziła twarz. Wzmocniłabyś paznokcie i zagęściła włosy. Odessany z brzucha tłuszczyk wstrzyknęłabyś w biust. Pewnie widząc swoje przeciętnej długości rzęsy, wpadłabyś na genialny pomysł, żeby przedłużyć je na stałe metodą 10:1. No wiesz, wkładając je przechodniom do oczu, na pewno nie przeszłabyś niezauważona. A przecież właśnie na tym Ci zależy. Żeby ktoś Cię dostrzegł. A właściwie nie Ciebie, tylko Twoje fizyczne piękno. Czyli to, do czego wszystkie dążymy.

Gdybym mogła zmienić w sobie jedną rzecz, wybrałabym oczy. Pozbawiłabym ich krótkowzroczności. Ale nie tej, której zawdzięczam urocze okulary na nosie i która sprawia, że po zmroku zamiast ludzi widzę zabawnie rozmyte plamy :D, tylko tej, która pozwala mi widzieć ostro jedynie niedoskonałości. Jakieś śmieszne cellulity, zaskórniki (szkoda, że do zaskórniaków nie mam tak bystrego oka $ :), rozstępy, podkrążone oczy, matowe włosy i inne cuda. Szkoda, że tak trudno zobaczyć całą resztę. Długie nogi, drobny nos, ładny uśmiech. Blask w oku, figlarny pieprzyk na policzku i słodko sterczące łopatki. Szkoda, że tak trudno zobaczyć w sobie fajną babkę, którą każda z nas jest.  Szkoda, że jeszcze trudniej zobaczyć w sobie dobrą córkę, kochającą matkę, atrakcyjną kobietę, wartościowego pracownika.

Tak dłużej być nie może, dlatego mam dla Ciebie propozycję. Za każdym razem, kiedy pomyślisz o sobie źle, zrób głupim myślom na złość, robiąc coś, co sprawia, że czujesz się ze sobą dobrze, że czujesz się wyjątkowo. Weź dłuższą kąpiel w obfitej pianie, która zapewni Ci umysłowy reset. Skatuj swoje leniwe 'ja' podczas wieczornego workoutu i daj się ponieść jakże osławionym endorfinom. Zjedz coś wyjątkowego zamiast nudnych jak intelektualne wynurzenia celebrytów kanapek z żółtym serem, które wrzucasz w siebie z wątpliwą przyjemnością. Podziel się z kimś swoimi umiejętnościami, by przypomnieć sobie, jak wiele potrafisz. Wypij lampkę wina, którego otwarcie odkładasz na wieczne 'potem'. Załóż swoją najlepszą sukienkę i bądź gwiazdą dla samej siebie. Możesz nią być zarówno w przepoconym dresie jak i małej czarnej, której wartość przewyższa mój roczny dochód. Traktuj siebie jak swoją najlepszą przyjaciółkę,a w końcu naprawdę się nią staniesz :).

PS. A zamiast motylka czy innego tribala :D, wytatuuj sobie na czole: JESTEM WARTOŚCIOWA. Może być  nawet gotycką czcionką ;). A jeśli zdarzy Ci się o tym zapomnieć, przeglądaj się często w lustrze (:

MOC ENDORFIN DLA WSZYSTKICH FAJNYCH BABECZEK! (:

niedziela, 23 sierpnia 2015

I'm a real cheater


Cheatmeale mają to do siebie, że wzbudzają w nas skrajne emocje- kochamy je i nienawidzimy jednocześnie. Z jednej strony z uporem maniaka odliczamy dni do ich nadejścia, tak jakby były mitycznym księciem na białym koniu, którego z łezką w oku wypatrujemy z wieży. Z drugiej strony to właśnie przez nie cały boży tydzień budzimy się w nocy z krzykiem, gdy okazuje się, że to trzypiętrowe tiramisu przygryzione blachą frytek było tylko snem. 

I chyba każdej z nas raz na jakiś czas zdarza się wilczy głód, choć krzyżyk w kalendarzu nieśmiało mówi, że w tym tygodniu cheat mamy już za sobą. Ale jak to?! Przecież te cztery dni czystego jedzenia zdają się trwać całą wieczność. Wówczas chudy twaróg i ta nieszczęsna pierś z kurczaka ugotowana na parze smakują tak wykwintnie jak czerstwy chleb posmarowany nożem. Co robić? Ujawnić światu, że ta zaginiona pod Ciechocinkiem mućka z 4-komorowym żołądkiem ma moje imię? :D Czy może jednak przebiec pięć okrążeń wokół domu, usilnie próbując zapanować nad nieposkromionym apetytem? Wiem po sobie, że aktywność fizyczna jest dobrym rozwiązaniem na wiele problemów, ale są takie dni, kiedy wylewanie z siebie hektolitrów potu jest ostatnią rzeczą, o której marzymy. W końcu zwykłe przeziębienie czy zabójczy okres potrafią wyssać z nas całą energię. 

To co do cholery masz zrobić, jeżeli Tobie też przydarzy się taki dzień? Pójdź z samą sobą na kompromis! Zjedz smacznie, niekoniecznie niskokalorycznie w domowym zaciszu. Dlaczego w domu? Bo tylko wtedy masz pewność, co ląduje na Twoim talerzu. Nie musisz martwić się starym tłuszczem, odgrzewanym po raz piętnasty kotletem czy nieświeżymi dodatkami. Sama komponujesz posiłek i świadomie wybierasz zdrowsze zamienniki. Zamiast po podwójną porcję dużych frytek z Maca sięgasz po pieczone ziemniaczki z czosnkowo-koperkowym sosem na bazie jogurtu naturalnego. Duży kawał pizzy z pseudomozzarellą, która obok prawdziwego sera nawet nie stała, zastępujesz iście włoską margheritą. Naleśniki z bitą śmietaną w sprayu i frużeliną bledną ze wstydu na widok Twoich pełnoziarnistych placków z dodatkiem mascarpone i świeżych owoców. I właśnie o to w tym chodzi - żeby wilk (Ty) był syty, a owca (Twoje zdrowie) cała. Po takim nadprogramowym cheacie Twoje dzikie żądze są zaspokojone, a więc jesteś zadowolona, najedzona i...nie umierasz z bólu brzucha! (:


Czy Wam też zdarza się "oszukiwać" częściej niż 1x w tygodniu? Przyznać się, Obżartuchy ! :D


PS. Ja jestem dzisiaj wyjątkowo grzeszna ]:->

sobota, 22 sierpnia 2015

Holy holidays

Cepry moje kochane (:, melduję, że już wróciłam ze swoich cudownych zakopiańskich wakacji. Krótko mówiąc, było i-d-e-a-l-n-i-e:

  najlepsze towarzystwo 24h/dobę ♥ 
☑   słońce  
   zdobyty szczyt  
   dłuuugie spacery  
   wyciąg krzesełkowy 
   Słowacja & Tatralandia
☑   dobre ciastka i lody  
   kwaśnica

Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała choćby jednym słowem o jedzeniu, dlatego w najbliższym czasie przygotujemy dla Was z TŻ-em gastronomiczną mapkę Zakopanego. Możecie być pewni, że znajdziecie na niej dobre lokale z daniami w przystępnej cenie, wyjątkową lodziarnię i...dużo, dużo więcej ;). Ale zanim to nastąpi, opowiem Wam co nieco o samym wyjeździe ;). 

W Zakopanem spędziliśmy równiutki tydzień. To troszkę za krótko, by zrobić/zobaczyć/zdobyć wszystko, co sobie założyliśmy, ale może to i dobrze? Mamy pretekst do kolejnej wizyty w stolicy Tatr. Pogoda była dla nas naprawdę łaskawa. Przez większość dni budziło nas piękne słońce, będące motywatorem do wstawania o przyzwoitych porach :D. Cały wyjazd spędziliśmy dość aktywnie. Nasz pensjonat był nieco oddalony od Krupówek, dlatego nawet jeśli danego dnia nie wyruszaliśmy w góry, kursów pod górkę mieliśmy pod dostatkiem. Jeżeli chodzi o typowo górskie atrakcje, to wybraliśmy się do Jaskini Mroźnej, zrobiliśmy ogromny spacer po Dolinie Białego, zdobyliśmy Sarnią Skałę. Poza tym, wjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym na,  nie wiedzieć czemu, mało znany Butorowy Wierch, a następnie zeszliśmy z Gubałówki.  Nasze górskie wędrówki były bardzo uważne. Chyba zgodzicie się ze mną, że każde zwierzę, każda roślina kryje w sobie magię:


A skoro już jesteśmy w temacie roślin, serdecznie polecam regularne zażywanie potężnych dawek miłości - naprawdę pomaga wzrastać! :D


Miłość, miłością, ale jeść też coś trzeba, nie? :D


Nadprogramowe setki kalorii same się nie spalą! (:  
#górska_kozica_w_akcji



   Podobno jestem najlepszym pasażerem na świecie :D. Mam nadzieję, że wkrótce otrzymam stosowną odznakę!


Koniecznie dajcie mi znać, jak Wam mijają wakacje! Odpoczywacie czy pracujecie? :>

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Comfort food


Jest wiele powodów, dla których sięgamy po zdrową żywność. Wylewająca się z ulubionych dżinsów fałdka, notorycznie wzdęty brzuch, uczucie ciągłego zmęczenia. Lista czynników motywujących nas do zmiany nawyków żywieniowych mogłaby się ciągnąć przez kolejne kilkanaście linijek, ale po co skoro  i tak większość z nich dotykałaby sfery cielesnej: naszego niezadowolenia z własnego ciała bądź zdrowotnych dolegliwości. Dlatego nieco na przekór porozmawiamy sobie dzisiaj o comfort food – jedzeniu, które ma wiele wspólnego ze sferą duchową, a dokładniej mówiąc, jest odpowiedzią na głód duszy.

Comfort food to dosłownie jedzenie dające nam poczucie komfortu i bezpieczeństwa, bardzo często będące smakiem dzieciństwa, który sprawia, że budzą się w nas pozytywne emocje, a te negatywne – takie jak lęk, samotność, niepokój – odchodzą w zapomnienie. W podstawową definicję "pocieszającego jedzenia" wpisują się przede wszystkim proste i szybkie do wykonania potrawy. Jednakże moim zdaniem comfort food to wszystko, co sprawia, że czujemy się błogo. Może to być nie tylko babciny rosół czy sernik jedzony w domu rodzinnym, ale również chrupki kukurydziane czy ulubione wino.

I chyba rzeczywiście coś w tym jest, że każdy z nas ma coś, do czego lubi wracać. Moja Mama, na przykład, czasem wraca wspomnieniami do herbatników, które dostawała jako dziecko za każdym razem, gdy chorowała. I jak sama mówi, bardzo lubiła chorować…;) Tata, z kolei, ślini się na wspomnienie o lanych kluskach i chlebie wdrobionym do mleka z dodatkiem cukru. A moje comfort food to…malutkie, trójkątne kanapki autorstwa mojego Taty, które pochłaniałam ładne kilkanaście lat temu. Duże, choćby nie wiem jak wyszukane kanapki nie mogły się z nimi równać (:. Moim kolejnym comfort food są rozgrzewające dania – zupy i moja własna interpretacja chili con carne. Choć to ostatnie nie jest wspomnieniem z dzieciństwa, to jednak sprawia, że po jego zjedzeniu czuję to przyjemne ciepło w brzuszku i błogość, a przecież dokładnie o to w comfort food chodzi.

Poruszając temat comfort food, chcę zwrócić Twoją uwagę na to, czym tak naprawdę jest zdrowie. Czy zdrowie to tylko idealne wyniki badań krwi i BMI w normie? Czy zdrowie to tylko brak przewlekłych schorzeń? Czy zdrowie to tylko synonim fizycznej pełnosprawności? Nie, to również zdrowa głowa pełna pozytywnych myśli i czystej energii. To głowa, o którą troszczysz się każdego dnia, której nie pozwalasz zwariować od wszechobecnego stresu i nieustannej pracy na wysokich obrotach. Dlatego zamiast skubać się po raz pięćdziesiąty ósmy po tej nieszczęsnej fałdce na brzuchu może znajdziesz choć chwilę dla swojej głowy? Zapomnij na chwilę o ciele. Wsłuchaj się w siebie i nakarm swój głodny umysł ;). Ty też na pewno masz swoje comfort food, które pomoże Ci zatrzeć ślady po smutnych chwilach czy stresującym dniu.  

W komentarzu koniecznie daj mi znać, co takiego sprawia, że czujesz się bezpiecznie i błogo! (:
PS. Na zdjęciu wznoszę z Rodzicami toast koktajlem z jagód ♥. Pijemy za Ciebie, Ciebie i ...Ciebie też! Zdrówko!

środa, 29 lipca 2015

#Summer foodbook

Kobiety to niebywale kochliwe istoty. Wystarczy nam dziewięćdziesiąt minut kinowego seansu, by pokochać Małaszyńskiego, jeden zawadiacki uśmiech przystojnego przechodnia, by wyhodować całe stado motylków w brzuchu i mały kęs tarty z truskawkami, by przeżyć falę tantrycznych orgazmów - lepszych od tych fundowanych przez harlequinowych kochanków ;). A skoro jak zwykle zeszło na temat jedzenia, zapraszam Was na mojego letniego foodbooka:


Halo, halo! Czy jest na sali osoba, która wyobraża sobie lato bez truskawek? Nie wierzę! :D W moim uszatym słoiku klasyka: truskawki+jogurt naturalny+odrobina cukru trzcinowego, yummy.


Odcinek 2: Ostatnia wieczerza w blenderze. Truskawki w roli głównej (:


Razowy omlet z jogurtem naturalnym, bananem i brzoskwinią ♥


Rybka lubi pływać? No nie tym razem ;). Szef kuchni poleca dorsza z piekarnika (:


Przeprosiłam się z owsianką. W ramach pojednania zapoznałam ją z truskawkowym musem :).


Eksperymenty, eksperymenty, eksperymenty - słowo klucz tego kulinarnego miesiąca. Na talerzu warzywny paprykarz domowej roboty. Smakuje naprawdę wyjątkowo - podobnie do pierzynki z ryby po grecku. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, chętnie podzielę się przepisem (:


Mówi się, ze kanapki to niezbędnik nudnego śniadania. Nic dziwnego, jeśli w ramach urozmaicenia kładziemy szynkę na ser zamiast sera na szynkę :D. Zaprawdę powiadam Wam: otwórzcie swoje głowy na warzywa, nasiona i orzechy, a Wasze kanapki nigdy nie będą nudne :).


Razowy placek z bitą śmietaną i truskawkami. Więcej grzechów już nie pamiętam :).


Tego lata pokochałam bób! Tutaj w towarzystwie fasolki szparagowej i kalafiora. Spokojnie, obyło się bez Espumisanu hahah :D


Otrzyjcie łzy, bo choć ciężko już o truskawki, w zasięgu naszych rąk pojawiły się leśne jagody ♥♥♥. 


Czy są tu jagodowi maniacy?  Buziaki!