piątek, 26 lutego 2016

Dlaczego warto mieć INSTAGRAMA?

Przed chwilą zjadłam kawałek przepysznej szarlotki z ekologicznej odmiany jabłek Le Szarlotkę Specjalitę, którą piekłam w mojej najlepszej sukience. Gwoli ścisłości, to ja byłam w tej sukience, a sukienka w formie (w przeciwieństwie do mnie, bo ja dopiero nad formą pracuję ;-)). To nic, że teraz jest bardziej upierd...brudna niż stół Durczoka. Wcale się tym nie przejęłam. No nic a nic, przysięgam. Powiem Wam więcej, ja tę szarlotkę podałam na moim najlepszym talerzu. No wiecie, tym prostokątnym, bielszym niż koszula Chajzera wyprana w Vizirze. Taaak, mówię dokładnie o tym talerzu instagramowym, dzięki któremu moje życie jest jakieś takie bardziej medżik.

Ok, to zabawny wstęp z nutką ironii mamy już za sobą. Przejdźmy zatem do konkretów, czyli do instagrama. W ciągu swojej półrocznej działalności na instagramie ( klik ) dodałam 170 postów. Nie jestem jednak tylko aktywnym instagramowiczem, ale również bacznym obserwatorem. Dlatego pozwólcie, że podzielę się z Wami moimi refleksjami na temat instagrama, a dokładniej mówiąc, jego pozytywnych aspektów.

 Wartościowe znajomości 
_____________________

Instagram to nie tylko konta osób, których jedyną ambicją jest pompowanie swoich kont sztucznymi followersami, ale również niesamowicie fajni, prawdziwi ludzie z krwi i kości. Za pośrednictwem instagrama "poznałam" (póki co tylko wirtualnie) kilka naprawdę świetnych, przesympatycznych dziewczyn, z którymi utrzymuję kontakt i które tak bardzo cenię, że najchętniej przychyliłabym im nieba. To naprawdę niesamowite, że w wirtualnym świecie, w którym non-stop trąbi się o hejterach można spotkać ludzi, którzy ot tak na co dzień dzielą się z obcym w gruncie rzeczy człowiekiem dobrym słowem :). Nie wierzysz? To sprawdź sama!

https://www.instagram.com/fitkola/


Morze inspiracji
_____________________

Instagram to również dobre sito do poszukiwania i przesiewania inspiracji. Słynne #hasztagi pozwolą dotrzeć Ci dokładnie do tych treści, które Cię interesują, dzięki czemu nie będziesz tracić czasu na błądzenie po profilach, które są poza obrębem Twoich zainteresowań. Co więcej, na podstawie Twoich dotychczasowych obserwacji, instagram sam podpowie Ci profile o podobnej tematyce.  A jak już odkryjesz swoich ulubionych instagramowiczów, będziesz miała dostęp do codziennej dawki inspirujących zdjęć, cytatów, a nawet dłuższych treści zamieszczanych w opisie pod zdjęciami. Dzięki temu będzie Ci dużo łatwiej utrzymać wysoki poziom motywacji do nauki, regularnej aktywności fizycznej, zdrowego odżywiania i czego tylko jeszcze sobie zamarzysz ;-). 

https://www.instagram.com/fitkola/


Bezbolesna nauka 
języków obcych
_____________________
Jeżeli zależy Ci na tym, żeby Twoje posty dotarły do większej grupy odbiorców, musisz je odpowiednio otagować. Ale zaraz, zaraz, co to znaczy "odpowiednio"? Odpowiednio, czyli nie tylko w naszym cudownym języku ojczystym, ale również po angielsku czy w jeszcze innych językach, w których chcesz się komunikować. Bez względu na to, czy jesteś początkująca czy też uważasz się za eksperta, instagram to dobre narzędzie do "bezbolesnej" nauki. To takie połączenie przyjemnego z pożytecznym. Dajmy na to chcesz się dowiedzieć, o co dokładnie chodzi tej pięknej fit Niemce, której posty śledzisz  z zapartym tchem. Zatem chwytasz słownik w dłoń i po chwili już wiesz, że #gesundheit to zdrowie, a nie jej dźwięcznie brzmiące imię ;-). Jeżeli o mnie mowa, w ciągu pół roku nauczyłam się wielu nowych słów w języku angielskim, głównie z dziedzin: fitness i gotowanie, bo właśnie profile o takiej tematyce obserwuję najchętniej :). Tak więc nie wkręcicie mnie, że owies to owsen, ani że train dirty to zachęta do ćwiczenia w brudnej, nie pranej od tygodnia podkoszulce :D.

https://www.instagram.com/fitkola/


Piękna codzienność
 _____________________

Choć instagramowy świat pełen idealnych ludzi pijących idealną kawę w towarzystwie idealnego partnera na chwilę przed wyjściem do równie idealnej pracy to tylko złudzenie, jest w nim coś wartościowego. Bo to właśnie ten niekiedy nadmuchany i sztuczny świat może nauczyć Cię zarówno dostrzegania piękna w codzienności jak i świadomego wprowadzania go do swojego życia. Ja odkąd założyłam konto na instagramie, przykładam dużo większą wagę do sposobu, w jaki podaję jedzenie. I bynajmniej nie chodzi o to, by dla kilkudziesięciu serduszek wyjmować zza witrynki swoją chińską porcelanę odziedziczoną po prababci. Chodzi o to, żeby nie odkładać tego, co najlepsze, najdroższe czy najpiękniejsze na wieczne potem. O to, żeby nie pić swojej ulubionej herbaty w wyszczerbionym kubku, który pamięta jeszcze lata 90-te, tylko dlatego, że tej pieprzonej porcelany nam szkoda. Żeby nie biegać po domu w podartych kapciach, bo tej nowej pary nie można ruszyć - jest dla gości! Żeby nie czekać z wypiciem nieprzyzwoicie drogiego wina na wizytę znajomej z Hameryki. Piękno i magia nie są zarezerwowane dla pojedynczych chwil. To od Ciebie zależy, czy będą Twoją codziennością, dlatego już nie zwlekaj i leć po to wino...i wypij je w swoich nowych puchatych kapciach :-).

https://www.instagram.com/fitkola/

Ciekawa jestem, czy podzielacie moje zdanie na temat instagrama - koniecznie dajcie znać w komentarzach. 

Ściskam! :-)

piątek, 19 lutego 2016

Pasjo, gdzie jesteś?

  • Jeżeli choć raz zwątpiłaś w sens tego, czym zajmujesz się zawodowo
  • jeżeli stanęłaś przed ważnym wyborem i nie wiedziałaś, w którą stronę iść
  • jeżeli tak jak ja jesteś niepoprawną marzycielką i czasem brakuje Ci odwagi 
to ten tekst jest wprost stworzony dla Ciebie. To taka moja wirtualna piona dla wszystkich tych, których natłok myśli i marzeń czasem przygniata, dla tych, którzy wciąż wierzą, że to, jak wygląda nasze życie zależy od nas samych :-). To co, lecimy!

Tak się zastanawiam, czy nadejdzie kiedyś w moim życiu moment, kiedy powiem sobie: Kurczę, jestem w tym miejscu, w którym naprawdę chcę być. Robię to, co daje mi ogromną satysfakcję. A tymczasem u mnie jak zwykle wielkie znaki zapytania. Plączę się jak pająk w gęstej pajęczynie swoich myśli, robiąc  rzeczy, co do których nie jestem przekonana i którym nie wiem, czy podołam, a właściwie powinnam napisać: rzeczy, którym nie wiem, czy chcę podołać.
Z jednej strony z utęsknieniem upatruję wakacji, które, mam nadzieję, zamkną na dobre pewien etap w moim życiu, a z drugiej strony trochę boję się tej wolności, która wyrzuci mnie na otwarte morze pełne życiowych wyborów i idących za nimi konsekwencji. Nie wiem, kim chcę być. A właściwie wiem to zbyt dobrze. Chcę być x, y i jeszcze z. No właśnie, jak długo można żyć w szpagacie? Miotać się między kilkoma zainteresowaniami?

Od wielu lat chodzi za mną stwierdzenie, że jak się jest do wszystkiego, to w gruncie rzeczy jest się do niczego. Oczywiście to nic to wielka hiperbola, ale jest w niej ziarnko prawdy. Zupełnie inną jakość można osiągnąć, skupiając swoją całą energię i poświęcając swój cały czas jednej rzeczy niż wtedy, gdy rozmieniamy się na drobne. Znacie jakiegoś dobrze śpiewającego hydraulika, który w wolnym czasie dorabia, rozliczając znajomym PIT-y? Bo ja nie :D. I właśnie o to mi chodzi - nie umiem się określić.


Nie umiem albo nie chcę. Bo dokonać wyboru - to jedno, a być gotowym na cały wachlarz konsekwencji z niego wynikających - to drugie. Wydaje mi się, że w głębi duszy jestem wolnym ptakiem, dla którego podporządkowanie się komuś to nic innego jak zamknięcie się w ciasnej klatce. Niby jest gdzie mieszkać, ale jednak coś uwiera i jakoś tak niewygodnie...na duszy.  I dlatego średnio widzę się w typowej nine-to-five job. Bliżej mi do bycia swoim własnym szefem, który pracuje na swoje nazwisko i nie bawi się w bycie jedną z tysiąca mrówek zapieprzających na czyjś sukces- sukces, którego bez wątpienia jest częścią, a z którego nigdy nie spije tej słynnej śmietanki ;).

Z drugiej jednak strony bycie swoim szefem to nie synonim niekończącego się pasma sukcesów, lecz suma sukcesów i  porażek. I o ile sukces smakuje wybornie, tak porażka dość cierpka jest. I nikt jej za nas nie wyliże. W końcu jesteśmy "sami sobie sterem, żeglarzem i okrętem". Dlatego zarówno sukces jak i porażkę pijemy sami do dna. I to wyłącznie od nas zależy, jak długo będzie męczył nas kac - kac po sukcesie, który wprawi nas w lepszy stan niż tabletka ecstasy i który być może na jakiś czas powstrzyma nas od działania - w myśl "odniosłam sukces, mogę zatem przestać się starać" i kac po porażce, która potrafi upodlić bardziej niż 0,7 wypite samotnie przed lustrem. 

Mimo wszystko, myślę, że warto choć raz spróbować, jak smakuje zawodowa samodzielność i niezależność. Nie jest to przecież one-way ticket, który nie daje nam możliwość powrotu do tego, co bezpieczne, znane (i być może mniej satysfakcjonujące). Ba, powiem więcej, w przypadku zmiany decyzji wcale nie trzeba wracać z punktu B do A. Jest przecież jeszcze C, D, E i cała reszta alfabetu, który oferuje całe spektrum rozwiązań, nowych dróg. Jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia i, co ważniejsze, nasza wytrwałość w dążeniu do celu. To co, zakasamy rękawy i bierzemy się do pracy? :-)
PS. Wbrew pozorom ten tekst to nie żadne smutne kluchy mówiące o braku pasji, odwagi czy motywacji. Bliżej mu do podróży wgłąb siebie, która prowadzi do większej samoświadomości. A jak wiadomo, im większa samoświadomość, tym lepsze wybory w każdym aspekcie życia. I właśnie tego nam wszystkim życzę :-).

PS1. Mam nadzieję, że mój hipopotam, pardon, pasjopotam daje radę? ;-)

Ściskam! 

środa, 3 lutego 2016

O związkach, nie-naszych decyzjach, pierwszym razie i...pączkach [tygodnik]


Ostatnio w mojej głowie krążą rozmaite rozkminy związkowe. Przypomniała mi się chociażby ta słynna mądrość, wedle której nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. A ja się pytam: dlaczego do cholery? I o ile widzę zasadność tego sformułowania w odniesieniu do toksycznych związków opartych na wzajemnym wyniszczaniu się, przemocy fizycznej lub słownej, tak nie rozumiem, dlaczego ludzie, którym na sobie naprawdę zależy mieliby sobie nie dawać drugich, trzecich, czy nawet pięćdziesiątych szans. 

- Cześć Mamo! Rozstałam się z Jackiem.
- Ale jak to? Dlaczego...? Przecież tak bardzo się kochacie.
- Mamo, i co z tego? Wyczytałam wczoraj w Super Expresie, że  nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

(kurtyna)

Wybaczcie mi ten przejaskrawiony przykład, ale właśnie tak to widzę. Nasze decyzje, o dziwo, dość często wcale nie są nasze. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało. Rezygnujemy z założenia ulubionej bluzki z dość pokaźnym dekoltem, by nie prowokować kąśliwych uwag uroczej sąsiadki pod wąsem. Jeszcze innym razem rezygnujemy ze swoich marzeń o zostaniu krawcową, by nie zawieść oczekiwań  babci - emerytowanej lekarki. To czemu by tym razem nie zrezygnować z drugiego człowieka, skoro dziki tłum bezmyślnie kracze o tej pieprzonej rzece i konsekwencjach wynikających z włażenia w nią po raz drugi?

źródło
Hmmm, ktoś tu chyba jednak zapomniał, że rzeka-związek nigdy nie jest taka sama. Zmieniamy się, dojrzewamy i dzięki Bogu (bądź Latającemu Potworowi Spaghetti) naprawiamy błędy. Dlatego jeżeli czujecie, że warto, właźcie w nią choćby i tysiąc razy. Macie moje błogosławieństwo ;).

A skoro już o związkach mowa, nie mogę nie wspomnieć o swoim pierwszym razie. Pierwszym razie z pączkami rzecz jasna ;). Wszystkie szanujące się łasuchy dobrze wiedzą, jaki jutro jest dzień. Czwartek, czwartuś, czwartunio, ale nie taki zwykły, bo...tłusty! Kurde, ten to ma dobrze, tłusty, a wywołuje większe podniecenie niż niejedna przesuszona dietami babeczka. Piona dla tego ziomka!


Tak się zastanawiam, moje FITbabeczki, jaki macie stosunek do Tłustego Czwartku? Spędzacie ten dzień zamknięte na cztery spusty w domu, by przypadkiem nie wpaść do jakiejś cukierni? Jecie pączule z umiarem (czyt. 5,10,15 pączków i koniec :D)? Czy może obżeracie się do upadłego i bierzecie L4 w piątek, by spędzić romantyczne sam na sam z Espumisanem? ;) Bez względu na decyzję, zachęcam Was do samodzielnego zrobienia pączków :). Są dużo smaczniejsze i jakiś miliard razy zdrowsze od tych marketowych. Jajka, mąka, drożdże, odrobina oleju i spirytusu - i nagle okazuje się, że do pulchniutkich pączków nie potrzeba ani utwardzanego tłuszczu ani barwników i innych cudeniek, po których mam ochotę świecić w ciemności. Żeby tego uniknąć, postanowiłam wczoraj zrobić próbę generalną przed Tłustym Czwartkiem. Jej efekty widać na zdjęciu:


Wierzcie mi na słowo - było smacznie! A ich najlepszą rekomendacją niech będzie moja wybredna piesia, która nie odstępowała mnie wczoraj na krok :).

Jestem zwykłym śmiertelnikiem, więc możecie mi nie ufać, ale wróżbita Maciej Was nigdy nie oszuka (czyt. pączki były udane jak horoskop w Chwili dla Ciebie :).

Fusy w herbacie i wszystkie gwiazdy na niebie mówią mi, że część z Was właśnie walczy z sesją. Spokojnie, nie jesteście sami. Jakby to powiedział nasz były prezydent, łączę się z Wami w bUlu :). Przede mną jeszcze jedno zaliczenie, a póki co, w starciu z sesją jest 3:0 dla mnie. Mam nadzieję, że Wy też dzielnie walczycie! :)

  
To by było na tyle w moim pierwszym w historii bloga tygodniku :). Jednak zanim się pożegnamy, nie zapomnijcie wyśpiewać mi jak na spowiedzi, jak to jest z u Was z tymi pączkami? :) 


Trzymajcie się cieplutko i do napisania! ♥