wtorek, 15 marca 2016

Prosty sposób na szczęśliwe życie


Może wydawać Ci się, że masz niewiele. W końcu nie stać Cię na wakacje na Teneryfie. Ba, nie stać Cię nawet na pobyt w sopockim hotelu. Zawsze ciułasz się po tych zapyziałych pokoikach. Śpisz - byle taniej. Jesz - byle taniej. A jak już wracasz z tych cholernych wakacji, to w drzwiach wita Cię komornik. Ups, znowu nie uregulowałaś czynszu na czas. Dymasz więc co sił w nogach, byleby zdążyć przed zamknięciem poczty. Puszczasz ten pieprzony przelew, a w drodze powrotnej zahaczasz o Tesco. Twój wzrok wędruje w stronę Twojego ulubionego wina za sześć dyszek....ale zaraz, Królowo, pomyliłaś alejkę. No więc smętnym krokiem kierujesz się w stronę wyprzedażowych lodówek. Wątróbka - 2,49zł. Kawałek piersi z kurczaka - 6,99zł. Paczka nieco przywiędłej rukoli - 1,99zł. Cudownie, zatem obiad masz już z głowy. Po chwili jesteś już w domu i dłubiesz w tej wykwintnej wątróbce. Tym razem nawet nie starasz się odgonić złych myśli. Wszędzie widzisz to, czego nie masz i pewnie nigdy mieć nie będziesz. W gruncie rzeczy to Twoje życie to takie powolne umieranie. Pełne lęku, smutku i niespełnienia.

_________________________________________________________________

- Dzień dobry, poproszę szczęście.
- Zosiu, daj Pani kilogram wdzięczności. 
 _________________________________________________________________

Dlatego mam dla Ciebie i siebie rozwiązanie - prosty sposób, który sprawi, że będziemy szczęśliwsze. Bez względu na to, na jakim etapie życia jesteśmy, czym zajmujemy się zawodowo, ile posiadamy, czy i z kim jesteśmy w związku. Ta magiczna recepta na szczęśliwe życie to uważność - życiowa uważność, która sprawi, że zaczniemy wreszcie dostrzegać to całe mnóstwo drobnostek, które na co dzień jakoś nam umyka. Zauważymy wreszcie najlepszą mamę na świecie, wartościowego faceta, dach nad głową, pełny brzuch  i dobre zdrowie. Docenimy ulubioną wełnianą czapkę, kąpiel w rzece (w sumie to taki mały ocean ;-) i psa sąsiadki, który bez względu na  pogodę codziennie rano wita nas radosnym merdaniem.  

I teraz zapewne chcesz się dowiedzieć, jak tą życiową uważność w sobie obudzić, by w końcu żyć lepiej i pełniej. Po prostu żyć szczęśliwiej. Sprawa jest bardzo prosta. Zamiast tworzyć w swojej głowie kolejną listę o wdzięcznej nazwie "Things I'll never have in my fuckin' life", skup się na rzeczach, które już masz i je doceń. Jeżeli jednak wciąż wydaje Ci się, że nie ma w Twoim życiu ani jednej rzeczy, za którą jesteś wdzięczna losowi, pomyśl sobie, że nagle wszystko tracisz. Nie masz już swojego niesamowicie ciasnego M2 ani nadwrażliwej przyjaciółki, która zalewa się potokiem łez, oglądając czołówkę "M jak miłość". Nie ma już Twojego starego i nieco niedołężnego dziadka, któremu musisz powtarzać przynajmniej pięć razy dziennie imię swojego nowego wybranka. Nie ma już żadnej wizji podróży, na którą musiałabyś odkładać dolce przez kolejne trzy lata. Nie ma miłości. Nawet tej oczyszczającej złości też nie ma. A co gorsza, nie ma już marzeń.

_________________________________________________________________

- Ale jak to tak, tylko kilogram wdzięczności? 
- Zośka, znowu przyszła ta Dziecina. Dorzuć Jej 
jeszcze 15 dag pozytywnych reakcji skoro taka głodna.
 _________________________________________________________________

To, co chcę Ci dzisiaj przekazać, mogłabym zamknąć w dwóch słowach: wdzięczność, o której pisałam 2 lata temu (klik) i reakcja. I o ile to pierwsze pojęcie jest zrozumiałe, tak drugie już niekoniecznie. Poza wdzięcznością warto jest nauczyć się kontrolować swoje reakcje. Przynajmniej od czasu do czasu zdarzają Ci się przecież nieprzyjemne sytuacje, na które nie masz absolutnie żadnego wpływu. Jednakże to, że nie możesz cofnąć ani zmienić różnych zdarzeń, nie czyni Cię ofiarą biernie czekająca na  swojego kata. Dlatego w każdej sytuacji staraj się dostrzec coś pozytywnego. Wątpisz, że to wszystko ma sens? Zatem pozwól mi na małą wizualizację. Poniżej znajduje się kartka z kalendarza opisująca ten sam poranek w dwóch różnych wersjach. Jednakże jedyna różnica między tymi wersjami leży wyłącznie w podejściu osoby piszącej:

_________________________________________________________________
Wersja I: 
Mam już dość.
 _________________________________________________________________

Wtorek, godzina 06:15. To kolejny dzień z rzędu, kiedy mam ochotę krzyknąć:"Ku**a! Znowu się nie wyspałam". Ale jak wiadomo, czas to pieniądz, więc bluzgi odkładam na potem. Pospiesznie przykrywam kosmiczne zasinienia pod oczami i po chwili już biegnę do znienawidzonej od lat pracy - taaak, gniję w niej już od ponad 10 lat. W drodze na przystanek odczuwam dziwny niepokój. O cholera, mam na sobie pidżamę. Ląduję z powrotem na swojej zarzyganej klatce schodowej i z zamkniętymi oczami recytuję treść ogłoszenia: "Szanowni Mieszkańcy, z przykrością informujemy, że winda jest nieczynna do odwołania". "God, why?!" - dopowiadam sobie w myślach. Z wywalonym jęzorem wbiegam na 11-te piętro i widzę, jak 69-letni sąsiad zerka na mój skaczący cellulit. No szlag by go trafił...albo lepiej mnie. Na domiar złego mijający mnie małolat spod trójki nuci moją ulubioną piosenkę: "Ten dzień zaczął się marnie i marnie skończy się". Frajer ma rację. 

_________________________________________________________________
Wersja II: 
Chcę więcej.
 _________________________________________________________________

Wtorek, godzina 06:15. Wow, to kolejny dzień, kiedy mogę zacząć wszystko od nowa. Budzik mówi, że trochę zaspałam - zdrajca jeden ;-). No cóż, zawsze twierdziłam, że  gwiazdy muszą mieć dobre wejście...nawet do pracy. Chyba właśnie powinnam  założyć tą nudną szarą garsonkę i z prędkością światła wybiec do pracy. Ale zaraz, zaraz. Nowy korektor pod oczy sam się nie przetestuje! Dwa maźnięcia pod okiem i mam ochotę śpiewać "Shine bright like a diamond" - taka jestem rozświetlona (znajomy z pracy pewnie powie, że świecę się jak psu jajca, ale co on biedny może wiedzieć o prawdziwych jajcach ;-). Zaraz, zaraz, gdzie jest moja korpo-garsoniera? Szybciutki rzut okiem i już wiem - żałośnie spogląda na mnie z kosza na pranie. Oł jeee, wreszcie mam pretekst, by założyć swój ulubiony t-shirt z myszką Mickey. No dobra, z Minnie, gwoli ścisłości. W podskokach lecę do pracy, choć nie jest ona moją wymarzoną. Ale to dzięki niej stać mnie na moje hobby - pole dancing, Bejbe! W drodze na autobus czuję, że coś mnie chłodzi po nogach. Koszulka koszulką, ale czemu mam na nogach dół od pidżamy? Po chwili ląduję z powrotem na swojej klatce schodowej. Niesamowicie dumna wbiegam na swoje 11-te piętro - workout sam się nie zrobi ;-) i widzę, jak 69-letni sąsiad zerka na mój skaczący tyłeczek. W sumie wcale mu się nie dziwię - jakbym mogła, to sama bym się za sobą obejrzała :-). Nie no, po takim poranku nie mogę się doczekać reszty dnia! Może już za kilka godzin wyleję swój mniej-odchudzający-bardziej-śmierdzący sok z pokrzywy na kogoś pokroju Leonardo DiCaprio?! Już wiem, co mu powiem "Honey, your Oscar is here!" (wskazuje palcem na siebie) ;-).

 _________________________________________________________________


Widzisz, to, co Ci się przydarza - to jedno, a to w jaki sposób to postrzegasz - to drugie. To wyłącznie od Ciebie zależy, jaka będzie reszta dnia, który zaczął się kiepsko. To od Ciebie zależy, który scenariusz będzie tym  prawdziwym. Życzę Ci żebyś zawsze wybierała te najlepsze scenariusze. Tylko wtedy Twoje szczęście będzie niezależne od tych wszystkich małych-wielkich rzeczy, które spędzają innym sen z powiek.

Mam nadzieję, że mój sposób na szczęście okaże się dla Ciebie nie tylko prosty, ale również skuteczny. Koniecznie daj mi znać, czym dla Ciebie jest szczęście. Czy to tylko chwilowy stan, którego na próżno szukać w codzienności czy może nawyk, który można  w sobie wypracować?

Ściskam! 

piątek, 4 marca 2016

Prywatność na sprzedaż


Pokaż mi swoje konto na facebooku, a powiem Ci, kim jesteś - chyba tak w czasach pozbawionych jakiejkolwiek prywatności powinna brzmieć zaktualizowana wersja starego powiedzenia. Choćby dlatego, że wystarczy mi minuta scrollowania Twojej facebookowej tablicy, by streścić Ci najważniejsze wydarzenia tego roku. Nie wierzysz? No to patrz!

Styczeń. Wraz ze swoją najlepszą psiapsiółą hucznie wkroczyłaś w Nowy Rok, a przynajmniej tak mówi Twój mętny wzrok i nieco zarzygana torba od Sabriny Pilewicz. Twój Mruczuś niestety znowu nawalił i zniknął z kumplami tuż przed północą. Nawet nie próbuj zaprzeczać. Przecież nie bez powodu zamieściłaś na jego profilu piosenkę Verby "Mogliśmy". Na szczęście konflikt już zażegnany, a przynajmniej tak wnioskuję po jego muzycznej odpowiedzi: Akcent - "Królowa nocy". Nie powiem, nie powiem. Nóżka sama rwie się do tańca.

Luty. Na szczęście między Wami wszystko w porządku. Nadrabiacie stracony czas w Zakopanem. Trochę Ci zazdroszczę tej wełnianej pary stringów w norweskie wzory, którą dostałaś w ramach walentynkowego prezentu. To nic, że wszystko mnie swędzi na samą myśl o nich, hej! Przyznam Ci się do jeszcze jednego. Przeczuwałam, że te majtochy to tylko wstęp do atrakcji, jakie przygotował dla Ciebie Mruczuś. No i masz, nie myliłam się. Na Twoim palcu ląduje pierścionek. I to nie byle jaki, bo z Apartu. Poznałam po tych charakterystycznym brylancie. A nie, co ja gadam, po metce poznałam. Chyba znowu zapomniałaś odczepić. Ale don't worry, zdarza się największym wariatkom, Mariolko Ty moja szalona.


______________________________________________________

 -Prywatność!
- Coooo?!
- G**no! 
 ______________________________________________________


Jest marzec, a ja zastanawiam się, jak doszło do tego, że ludzie ochoczo odzierają się ze swojej prywatności. Relacjonują nie tylko swoje zagraniczne wyjazdy i tą cholerną pachnącą (bo pierwszą!) kupę swojego bobaska, ale również rozstania i powroty godne taniej telenoweli. Zamiast korzystać z pralki, wolą prać swoje brudy w Internecie. Tak jest wygodniej, szybciej? Sama nie wiem. Kiedyś głowiłam się, kto do diabła decyduje się na udział w programach typu "Big Brother". Pokazuje całą swoją intymność i jest w stanie upodlić się przed kamerą, byleby przejść do kolejnego odcinka i zyskać popularność. Teraz jednak myślę, że w porównaniu z tym, co dzieje się dzisiaj na portalach społecznościowych "Big Brother" to pikuś, Pan Pikuś. Tamci ludzie sprzedawali swoją prywatność i robili z siebie idiotów, wierząc, że uda im się zgarnąć pół miliona. A my? Co my mamy z tego ekshibicjonizmu poza nic nie wartym morzem lajków i atencją osób, których być może nawet nie znamy z reala*? ;-)

*Co innego Tesco i Kaufland - tam to się poznaje prawdziwych przyjaciół! ;) (ok, suchara mamy za sobą, możemy zatem iść dalej :)


  ______________________________________________________

 Oddam życie w dobre ręce

 ______________________________________________________ 

Czy sprzedając swoją prywatność, zyskujemy coś poza 5-minutowym fejmem wątpliwej jakości? Oczywiście. Zdobywamy współreżyserów swojego życia, którzy chętnie wysłuchają, doradzą, a jak scenariusz zrobi się zbyt nudny, to i namieszają jak trzeba. Wykorzystają chwilę słabości, przekręcą kilka faktów, a w konsekwencji odbiorą  nam to, czym tak chętnie dzieliliśmy się w internetach. Osobiście nie wyobrażam sobie sytuacji, w  której znajomy z Pcimia Dolnego, którego poznałam w latach 90-tych na swoich pierwszym koloniach  miałby wiedzieć o mnie więcej niż ja sama. Dlatego nie planuję opowiadać o swoich miłosnych uniesieniach, zdradach, nawracającym swędzeniu okolic intymnych, czy bolącym pryszczu na tyłku. 

I być może myślisz sobie teraz, Drogi Czytelniku, że jako Dobra Ciocia apeluję, abyś dla własnego dobra nie upubliczniał swoich problemów - osobistych, zawodowych, zdrowotnych. Nie, tu nie chodzi o zamykanie się z problemami w swoich czterech ścianach. Chodzi o świadome przeżywanie życia i równie świadome dobieranie sobie jego uczestników. Bez względu na to, czy przeżywasz właśnie najgorszy czy najpiękniejszy dzień swojego życia, nie zapominaj, że to wszystko jest Twoje. Twoja radość, Twój ból, Twoje rozczarowanie, Twój sukces. To Twoje własne, spersonalizowane puzzle, dzięki którym tworzysz taką, a nie inną układankę. Dlatego pamiętaj, proszę, że wszystko można sprzedać, ale nie wszystko można kupić.


PS. Kochani, czy Waszym zdaniem prywatność w dobie social media istnieje? Czy może to już taki typowy dinozaur, o którym każdy słyszał, ale nikt od dawna nie widział? ;) 

Ściskam!

środa, 2 marca 2016

Cała prawda o makijażu


Zośka wstaje o 05:15, by na spokojnie odprawić swój poranny rytuał. Sięga po wielki kufer z wytłoczonym logo znanej marki i zabiera się do pracy. Wysypuje wszystko na swoją śnieżnobiałą pościel i zabiera się za przegląd - dokładniejszy niż ten coroczny u mechanika. Biedna ginie wśród sterty baz, podkładów, korektorów, bronzerów i wielopaków sztucznych rzęs. I jak co dzień staje przed ciężkim wyborem - to jaką dziś założyć maskę? Hmmm... najlepiej taką, która będzie najmniej przypominała ją samą.  

 _____________________________________

Cała prawda o makijażu 
 _____________________________________ 

Przyglądając się takim Zośkom i ich podejściu do makijażu, odnoszę wrażenie, że jest on jednocześnie naszym wybawieniem jak i przekleństwem. Bo z jednej strony pozwala nam wydobyć z siebie to, co najlepsze, podkreślić atuty i odwrócić uwagę od ewentualnych niedoskonałości, a  z drugiej uzależnia tak samo jak tabliczka czekolady jedzona pospiesznie co wieczór pod łóżkiem, żeby przypadkiem nikt nie widział. 

Gwoli jasności, ja makijaż lubię, uwielbiam, a wręcz kocham miłością nieczystą. Za to, że dzięki niemu mogę poczuć się jak artysta malujący w 3D ;-). Za to, że daje mi nieograniczone możliwości bawienia się swoim wizerunkiem. Za to, że dzisiaj mogę być Amy Winehouse, a  jutro Marylin Monroe. A jak się bardzo postaram, to nawet tynk na twarzy Kardashianek zacznie na mój widok pękać...z zazdrości. Za to, że pozwala mi się skupić na tym, co we mnie najpiękniejsze i odwraca uwagę od głupich niedoskonałości, którymi nie mam ochoty zaprzątać sobie głowy.

I wszystko jest cudownie dopóki mamy do tego wszystkiego dystans. Dopóki jest to dla nas tylko fajna zabawa, przyjemny rytuał, a może nawet pasja czy praca. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy łapiemy się na tym, że nastawiamy swój budzik o 5 minut wcześniej niż ten chłopaka, by ten przypadkiem nie zobaczył nas w wersji sauté - z cieniami pod oczami, ziemistą cerą i blizną na brwi. Kiedy zaśpimy do pracy i zamiast ogarnąć się w kilka minut i wylecieć jak z procy na najbliższy autobus, wolimy się spóźnić niż pokazać w nieidealnym wydaniu. Kiedy na myśl o wakacjach zamiast się cieszyć zaczynamy się stresować, bo ciężko paradować w pełnym make-upie w 30-stopniowym upale. 

 _____________________________________ 

UWAGA! Zdjęcie bez makijażu 
Wchodzisz na własną odpowiedzialność :)
 _____________________________________ 

Ostatnio znowu wrzuciłam do sieci swoje zdjęcie bez makijażu. Tym razem padło na instagram (klik): 

Od razu zaznaczam, że pokazanie się w takiej wersji nie jest dla mnie ani wielkim wyzwaniem ani osiągnięciem. Dlatego gdy spotkacie mnie w weekend w supermarkecie albo któregoś dnia zobaczycie biegnącą na pociąg, jest duże prawdopodobieństwo, że będę właśnie tak wyglądać ;-). I nie mam z tym absolutnie żadnego problemu, bo to właśnie jestem ja. Prawdziwa. Naturalna. Taka, która nie musi się chować za tymi wszystkim warstwami baz, podkładów czy pudrów.  

A w związku z tym, że nie chcę być odosobnionym przypadkiem, z tego miejsca chciałabym Was, Kobietki, poprosić, żebyście spojrzały na siebie nieco łaskawszym okiem. Żebyście zrozumiały, że jesteście czymś więcej niż tylko piękną twarzą. Marzy mi się, żeby wraz z malejącą ilością podkładu w tubce nie malała Wasza pewność siebie, bo to właśnie ona jest jedną z najbardziej seksownych rzeczy, jakie możemy na siebie założyć ;). 

Jeżeli jednak po raz kolejny zakiełkuje w Waszych głowach myśl, że tylko dzięki makijażowi możecie wyglądać dobrze, przypomnijcie sobie moje słowa:

 _____________________________________ 
Piękne obrazy powstają tylko na dobrym płótnie
_____________________________________ 

A to oznacza, że gdybyśmy nie były naturalnie piękne, wyglądałybyśmy źle nawet w makijażu*. Makijaż to tylko dodatek, dobrze dobrane tło, które ma za zadanie podkreślić wyjątkowość pierwszego planu. Zatem skoro jesteśmy stworzone do grania pierwszych skrzypiec, to po jaką cholerę na własne życzenie usuwamy się w cień?

*no dobra, mówię tu o takim codziennym makijażu wykonanym samodzielnie, bez pomocy sztabu specjalistów, którzy zaserwują nam wieloetapowe konturowanie, które nawet panią hipopotamową może przemienić w żyrafę :D

Dziewczyny,  mam nadzieję, że ten tekst zasieje w Was choćby malutkie ziarno, które z czasem zaowocuje lepszą samooceną. Jeżeli widzicie, że Wasza mama, siostra, przyjaciółka, sąsiadka przypomina bardziej zakompleksioną dziewczynkę niż pewną siebie kobietę, podzielcie się z nią tym tekstem. Pokażmy, że ta słynna solidarność jajników naprawdę istnieje :). 

PS. Koniecznie dajcie mi znać, czym jest dla Was makijaż - jestem bardzo ciekawa!

Ściskam!