wtorek, 29 listopada 2016

Black Friday, Bogowie i gofry [tygodnik]


Kolejny tydzień już za nami. Zanim się obejrzymy będzie już połowa grudnia, a naszym głównym zmartwieniem będzie nieco krzywa choinka, która lubi sobie czasem zemdleć i setka uszek do ulepienia ;). Ale zanim to nastąpi, wróćmy na chwilę do zeszłego tygodnia i słynnego Black Friday. Szczerze mówiąc, ten dzień nigdy nie robił na mnie dużego wrażenia. I w sumie nic dziwnego skoro większość ofert niczym się nie różni od tych, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Na szczęście wśród setki przeciętniaków zawsze znajdzie się jakaś perełka - tym razem były to moje ukochane gąbki do makijażu z Glamshopu, które dorwałam za połowę ceny. Poza tym wreszcie nadarzyła się okazja żeby zamówić pędzel-szczotkę do makijażu. Jak tylko  otrzymam zamówienie, na pewno Wam je pokażę :-).

W piątek pozwoliłam sobie również na odrobinę luksusu. Po długiej rozkminie zdecydowałam się na zakup Estee Lauder Double Wear - podkładu, na który czaiłam się dobrych kilka miesięcy. To mój najdroższy kosmetyk ever. Dlatego jestem cholernie ciekawa, czy w tym przypadku cena rzeczywiście idzie w parze z jakością ;).


Ubiegły tydzień to również miły wieczór spędzony przy filmie "Bogowie".


Oglądałam go po raz drugi i wciąż polecam z całego serducha (o ironio ;) osobom, które jakimś cudem jeszcze go nie widziały. Jest wzruszająco, momentami zabawnie. Jest też Kot, który jest klasą samą w sobie. Naprawdę warto obejrzeć.

A skoro już siedzimy w temacie oglądania, to koniecznie zobaczcie świąteczną reklamę Allegro:

   
Ta historia to dobry przykład na to, że w konfrontacji z prawdziwą motywacją wiek i inne "przeszkadzajki" nie mają szans.  To co, dalej uważasz, że chcieć nie znaczy móc? ;)

Mnie, na przykład, w zeszłym tygodniu zachciało się wycieczki do Poznania. Z prostego równania chcę = mogę wyszło, że spędzę na poznańskim jarmarku świątecznym najbliższą sobotę :-). Korzystając z okazji, dziękuję kochanemu Poliptykowi :* za cenne poznańskie wskazówki :-). Aaa! Nie mogę się doczekać :). Rozświetlone setką światełek choinki, świąteczne słodkości i grzaniec - czy można chcieć czego więcej? ;)

No dobra, macie mnie - można. Na przykład ciepłych goferków z bitą śmietaną i owocami. Jeżeli tak jak ja macie w domu jakiś samotny, dawno zapomniany toster, to Wasze marzenie o gofrach może się spełnić :D. A żeby było jeszcze prościej, odsyłam Was do łatwego, sprawdzonego przepisu na gofry: klik.  


Nie dajcie się długo prosić i zróbcie gofry, odpalcie film "Bogowie" i pozwólcie sobie na przyjemnie leniwy wieczór :-).

Ściskam!

niedziela, 27 listopada 2016

Gofry z tostera [przepis]

Myślami przywołuję lato. Muśnięte słońcem ramiona i całe mnóstwo piegów na nosie. Nieco przyluźne szorty i ulubione t-shirty schowane gdzieś na dnie szafy. Smażone ryby jedzone w porcie i wieczory spędzane w towarzystwie zimnego piwa. Zapach kremu z filtrem mieszający się ze słodkimi perfumami. Długie, beztroskie dni i..gofry. Bez nich nie ma lata.


Od ponad tygodnia chodziły za mną gofry, a ja udawałam, że ich nie widzę ;). No przecież nie będą kupować gofrownicy z powodu jednorazowej zachcianki, a tych gotowych ze sklepu nie lubię. Nie dość, że porażają składem, to jeszcze są cholernie słodkie. Ale jak wiadomo, potrzeba matką wynalazku. Zerkam więc na swój przykurzony toster i...bingo! A może by tak upiec gofry w tosterze? :-)



Składniki 
(na ok. 6-7 gofrów :)
  • 1,5 szklanki mąki
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 1/4 szklanki cukru
  • ponad 3/4 szklanki wody
  • 1/4 szklanki oleju
  • szczypta soli


Przygotowanie:

Wymieszaj mąkę z proszkiem do pieczenia. Oddziel żółtka od białek. Połącz żółtka z cukrem i olejem, a następnie dodaj do mąki i wymieszaj . Ubij białka z odrobiną soli na sztywną pianę i delikatnie połącz z pozostałymi składnikami. Piecz w tosterze przez ok. 5-6 minut.



"Bita śmietana" do gofrów:
  • 250g serka mascarpone 
  • 330ml śmietany 30%
  • 2 łyżki cukru
Przygotowanie jest banalnie proste. Ubij zimną śmietanę z mascarpone i cukrem. Podawaj ze świeżymi owocami, dżemem lub nutellą :D. Gofry z tostera wychodzą naprawdę smaczne, dlatego jeżeli tak jak ja nie masz gofrownicy, a nie chcesz jeść kupnych gofrów, koniecznie wypróbuj ten przepis :). 

Ściskam!

wtorek, 22 listopada 2016

One Love, czapka wpierdolka i wzruszająca kampania [tygodnik]


Ubiegły tydzień był jednym wielkim czekaniem na sobotę i One Love Sound Fest - festiwal reggae, podczas którego byliśmy z TŻ-em po raz kolejny wolontariuszami :). Tym razem obsługiwaliśmy osoby posiadające VIP tickets, wydawaliśmy pakiety, tłumaczyliśmy, jak poruszać się po festiwalu i pomagaliśmy rozwiązywać problemy, z którymi zgłaszali się do nas uczestnicy imprezy, a których nie brakowało (ani problemów ani uczestników ;p). Ale One Love to nie tylko praca, ale również koncerty :). Bawiliśmy się na koncertach legendarnego Lee Scratch Perry'ego i niesamowitego Balkan Beat Box, a po koncercie rozmawialiśmy z przesympatycznym gitarzystą ;). 


Słyszeliśmy kilka kawałków Mesajaha i szczerze mówiąc, czuję mały niedosyt, bo Manolo to mega ziomek, o czym przekonaliśmy się już tego lata ;). Ominął nas również koncert Damiana Syjonfama, którego piosenką nuciłam jakiś czas temu na insta:


Niestety w ostatniej chwili okazało się, że nie dotrze Capleton - artysta, na którego czekaliśmy najbardziej. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Przed nami jeszcze setki, tysiące pięknych koncertów ;).  


Ten tydzień to również dłuuugie spacerki z piesełkiem. Naszym wędrówkom przyświecało hasło: Odchudzanie, turnus 1 :-). Mięciutka Fitkola i jej przyjacieł Parówkeł ♥ przebierali nóżkami i  podziwiali takie widoki:


Bosko, prawda? ;)

Podczas jednego ze spacerów naszła mnie chęć na napisanie dla Was tekstu o kosmetycznych ulubieńcach jesieni: klik. Kto zapomniał przeczytać, leci szybciutko naprawiić swój błąd! :D



Poza tym po prawie dwóch tygodniach zmotywowałam się do zrobienia zdjęcia do paszportu. Drogie Panie, jeżeli wydaje Wam się, że jesteście choć trochę ładne, a Wam, Drodzy Panowie, że jesteście całkiem przystojni, zróbcie zdjęcie do paszportu! :D Na nim każdy wygląda jak kryminalista :D. Zerknijcie na mnie: 


No cudo :-). Brakuje mi tylko czapki wpierdolki :-D. Przysięgam, w rzeczywistości nie zabijam wzrokiem, a przynajmniej nie od razu i nie każdego ;). Jeżeli jednak kiedyś poczujesz się w moim towarzystwie niepewnie, daj mi jedzenie - dużo jedzenia. Na przykład makaron z truskawkami, które cisnęłam w tym tygodniu, by choć przez chwilę poczuć lato ;).


Reggae, spacery i jedzenie - cała ja :-). Aaa no i piesełki. Bez piesełków nie ma życia. Dlatego koniecznie obejrzyj tę kampanię:

 
Ale zanim to zrobisz, paczka chusteczek w dłoń. Nie, nie żartuję ;). Dawno nie widziałam czegoś tak pięknego i wzruszającego. Serio. 

Wiesz, może czasem wydaje Ci się, że jesteś beznadziejny i nikomu niepotrzebny. Że nie jesteś ani wyjątkowo ładny ani dość inteligentny. Że Twój jedyny talent to brak talentu. Szkoda, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, że na świecie jest przynajmniej jeden pies, który wymarzył sobie właśnie Ciebie. Dla którego nie musisz być piękniejszy, mądrzejszy ani bogatszy. Dla którego jesteś idealny i... tak odległy.  Na którego cierpliwie czeka każdego dnia, choć siwiejący pysk mówi, że tego czasu może niebawem zabraknąć. Nie pozwól, żeby czyjeś życie było jednym wielkim czekaniem. Nie bój się być dla kogoś całym światem. Adoptuj i kochaj całym sercem. Tak jak ja.

Ściskam! 

piątek, 18 listopada 2016

Kosmetyczni ulubieńcy jesieni

Podejrzewam, że część z Was zaskoczy fakt, że przez większość swojego blogerskiego życia prowadziłam bloga stricte kosmetycznego ;). Pisałam szczegółowe recenzje, chwaliłam i łoiłam dupska firmom kosmetycznym, dzieliłam się  z ówczesnymi czytelnikami swoimi kosmetycznymi perełkami i sprzedawałam kosmetyczne "lifehacki". Cholernie to lubiłam, ale w pewnym momencie poczułam, że to za mało. Że moje życie nie kręci się wokół nowego balsamu czy szczotki do włosów. I właśnie wtedy na moim blogu zaczęły się pojawiać również wpisy motywacyjne czy zwykłe życiowe pogadanki. Z czasem ta tematyka całkowicie wyparła kosmetyczne wpisy. Dzisiaj natomiast wracam do korzeni i  z nutką ekscytacji zapraszam na kosmetycznych ulubieńców jesieni  :). 


Zacznijmy od demakijażu. Choć na co dzień unikam ciężkiego makijażu, to jednak każdego wieczoru przeżywam osobisty dramat :D - zwłaszcza wtedy, gdy zachwalany przez pół internetu płyn micelarny cholernie podrażnia mi oczy lub gdy po wylaniu połowy butelki na wacik okazuje się, że resztki tuszu do rzęs i tak śmieją mi się w oko w twarz. To właśnie dlatego jakiś czas temu przerzuciłam się na olej kokosowy. Naturalny, delikatny, a przede wszystkim skuteczny - no bo powiedzmy sobie szczerze, nic tak dobrze nie rozpuszcza makijażu jak oleje. Można by więc pomyśleć, że znalazłam ideał. Niestety nie do końca tak jest. Olej kokosowy kocham miłością nieczystą, ale musicie wiedzieć, że moją drugą miłością są wygodne rozwiązania. A olej kokosowy niestety do takich nie należy. Jego ciężka formuła i niezbyt wysoka temperatura w moim pokoju sprawiły, że ziomek kostniał na mój widok, więc zaczęłam szukać innego rozwiązania. 


Tak się złożyło, że otrzymałam wówczas voucher do L'occitane i na chwilę przestałam być wiosenną cebulką ;).   Wybrałam olejek do demakijażu Immortelle za 92zł/200ml (sic!) i zaczęłam porządne testowanie. Po prawie dwóch miesiącach regularnego stosowania mogę stwierdzić, że olejek naprawdę daje radę. Nie podrażnia moich oczu i... działa błyskawicznie. Dwie pompeczki, szuru-buru i po kłopocie. Nie ma tej całej dramy w postaci sterty brudnych wacików w łazience (nakładam olejek bezpośrednio na twarz) ani uroczej pandy pod okiem po przebudzeniu :D. Olejek ma dość rzadką konsystencję, dzięki czemu całkiem przyjemnie się z nim pracuje. Minusem jest jednak jego cena i przeciętna wydajność - w kontakcie nawet z małą ilością wody olejek zmienia się w mleko, przez co mamy wrażenie, że 1-2 pompki produktu to za mało, by uporać się z makijażem. I choć jestem z tego olejku naprawdę zadowolona, to nie pogardzę tańszym odpowiednikiem. Możecie mi coś dobrego polecić? Może olejek z Resibo?


Kolejnym produktem, który bez wątpienia zasłużył na miano jesiennego ulubieńca jest regenerujący krem do rąk MaxRepair firmy Evree. Krem ma bogatą formułę i zostawia na dłoniach przyjemny film.  Bardzo dobrze radzi sobie z wymagają skórą dłoni w okresie jesienno-zimowym. Choć bardzo podrażnione mrozem dłonie początkowo mogą reagować na niego pieczeniem, to naprawdę warto zagryźć zęby i to przeczekać. Kilka dni regularnego stosowania i para rękawiczek przy każdym wyjściu z domu sprawiają, że skóra dłoni wraca do mega kondycji :-). Poza tym kosztuje w Rossmannie zaledwie 8zł/100ml (w promocji 6zł ♥) Co tu dużo gadać, to mój kremowy ideał od zeszłego roku.


Przychodzi jesień, a wraz z nią makijażowe lenistwo ;). Palety cieni w soczystych kolorach idą w odstawkę i w zasadzie jedyną rzeczą, po którą sięgam jest tusz do rzęs. Tym, któremu jestem wierna od ponad roku jest wszystkim dobrze znany Max Factor 2000 calorie z klasyczną, włochatą szczoteczką. Świeży tusz daje bardzo naturalny efekt - w zasadzie jedynie wydłuża rzęsy, dzięki czemu oko robi się bardziej otwarte. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość, bo po kilku tygodniach użytkowania tusz nabiera mocy - robi się gęstszy, dzięki czemu nie tylko fajnie wydłuża, ale również pogrubia rzęsy :). Nie podrażnia moich oczu i w porównaniu z innymi tuszami wypada bardzo korzystnie cenowo (17zł/allegro). Polecam z czystym sumieniem :-).


A teraz przejdźmy do paznokci. Żadna ze mnie paznokciowa maniaczka z setką lakierów i pięcioma różnymi produktami do usuwania skórek. Powiem więcej, moje paznokcie są bardzo ciężkie w pielęgnacji. Są z natury słabe i miękkie, z dużą skłonnością do rozdwajania. Właśnie dlatego poszukuję produktów, które przynajmniej doraźnie utwardzą mi paznokcie. I właśnie taki okazał się top coat Sally Hansen z serii Miracle Gel (18zł/allegro). I choć używam go od niedawna, to polecam już teraz, a to dlatego, że nie wierzę w magiczne, długofalowe działanie tego typu produktów. Jedyne, czego od nich oczekuję to utwardzenie paznokci i właśnie to zapewnia mi Sally ;). Kupiłam go w duecie z pseudożelowym lakierem, ale jego niestety nie mogę polecić - cholernie smuży i daje przyzwoite krycie dopiero przy trzeciej warstwie. 


Produkt, o którym teraz napiszę nie zasługuje na miano ulubieńca jesieni, bo...to mój ulubieniec od ponad dwóch lat ;). Olejek pod prysznic Isana nie grzeszy zapachem, nie jest zbyt wydajny, ale... bardzo dobrze czyści zarówno gąbki jak i pędzle do makijażu :D. Dokładnie wymiata pozostałości podkładu z najciemniejszych zakamarków akcesoriów do makijażu.  I jak to bywa w przypadku większości moich ulubieńców - jest tani (7zł/200ml w cenie regularnej) :-). Dobrze spełnia również swoją podstawową funkcję - przyjemnie myje i nie przesusza skóry. 


Kolejnym kąpielowym ulubieńcem jest kremowy żel pod prysznic Palmolive o zapachu czekolady. Od dłuższego czasu unikam typowo chemicznych produktów do mycia ciała, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Skusił mnie  słodki zapach i muszę przyznać, że umila mi piątkowe wieczory, kiedy jedyne, o czym marzę to gorąca i aromatyczna kąpiel. W związku z tym, że nie ufam produktom z takim składem nie stosuję go na co dzień w obawie przed przesuszeniem skóry. Stosowany 2-3 razy w tygodniu nie zrobił mi krzywdy. Podsumowując, jest to naprawdę fajny umilacz kąpieli, ale nie oczekujcie od niego właściwości pielęgnujących skórę ;). Jego regularna cena to 12zł/500ml, ale polujcie na promocje. Często można go dorwać za 8-9zł :).    

Wygląda na to, że poznaliście już wszystkich kosmetycznych ulubieńców jesieni :). Mam nadzieję, że
 jeżeli sięgnięcie po któryś z tych produktów, będziecie z nich tak samo zadowoleni jak ja :).

Ściskam!

środa, 16 listopada 2016

O spacerach, śwince Peppie i kominku [tygodnik]


Ubiegły tydzień minął mi pod hasłem spacerowania. Wreszcie ruszyłam swoje cztery literki i poczułam na policzkach przyjemnie rześkie powietrze. To dzięki niemu choć na chwilę zapomniałam o jesiennym przymuleniu ;). Dlatego wszystkim wiecznie zmęczonym i bez energii polecam spacerki, duuużo spacerków - to naprawdę działa :-). A przy okazji można nacieszyć oczy takimi widokami:




Cudownie, prawda? :)

Jak widać po ostatnich zdjęciach, temperatura nie rozpieszczała - odczuły to moje biedne łapki, które w zasadzie chwilowy brak rękawiczek doprowadził do turbo przesuszenia i podrażnienia. Jak sobie z tym radzę, opowiem Wam w ten piątek przy okazji wpisu o kosmetycznych ulubieńcach :).

Ten tydzień był również dość nerwowy za sprawą inpostu, który odesłał moje długo wyczekiwane rękawiczki z powrotem do nadawcy. Swoje trzy grosze dołożyła pani z miejskiej biblioteki, która kliknęła w systemie, że wypożyczyłam książkę, której... nie wypożyczyłam :D. Skapnęłam się po miesiącu, gdy dostałam na maila przypominajkę: Heloł Piękna, czas zwrócić książeczkę do lokalnę biblioteczkę! No dobra, nie do końca tak to brzmiało, ale na pewno wiecie, o co mi chodzi :). 

Jak już uporałam się z tymi małymi dramami, spokojnie usiadłam do koryta (pozdrawiam, na zawsze Wasza Świnka Peppa). Przeprosiłam się z ciepłymi śniadankami i stwierdzam, że wyszło mi to na dobre :). Zarówno  na moim talerzu jak i w mojej pościeli (oops) zagościła jaglanka na słodko  i kukurydziane placki. Było pysznie:



Ale nie tylko do śniadanek na ciepło wyciągnęłam rękę na zgodę. Przeprosiłam się również z lunchboxami ;). Dlatego od zeszłego tygodnia śmigam do pracy z pudełkami. Jest zdrowo, smacznie, tanio - czyli tak jak lubię :-). Na zdjęciu moje przykładowe pudełko - makaron kukurydziany z serem feta i szpinakiem:


I wreszcie spełniłam swoją małą zachciankę :). Od dłuższego czasu marzył mi się kominek do palenia zapachowych wosków, ale jakoś tak nie było nam po drodze. Szczerze mówiąc, chyba trochę dziadowałam i było mi szkoda na niego pieniędzy ;). Tym razem chciałam złożyć zamówienie u Św. Mikołaja, ale ostatecznie postanowiłam go wyręczyć. Spodobał mi się biały kominek z F&F z motywem serca, ale przed zakupem wstrzymywał mnie fakt, że nie jest to zbyt uniwersalny wzór. W oko wpadł mi również kominek z Bolsius - mniej efektowny, ale bardziej klasyczny, sprzedawany w zestawie z kilkoma małymi woskami*.  Po dwóch dniach zastanawiania wróciłam do Tesco i okazało się, że kominka z F&F już nie ma, więc mój dylemat został rozwiany ;p.  Dlatego od kilku dni dzielę pokój z nim:


Myślę, że to bardzo fajny pomysł na świąteczny prezent :). Dlatego jeżeli nie macie pomysłu, co sprezentować siostrze, mamie czy koleżance, myślę, że warto zajrzeć do Tesco i poszukać tego zestawu. Jest przeceniony na 22,99zł, co uważam za atrakcyjną cenę :). Nie byłabym sobą, gdybym przed zakupem nie sprawdziła ceny na allegro - najtańszy, nieświąteczny zestaw tej firmy kosztuje 35zł (25zł + koszt wysyłki). Jeżeli jednak wystarczy Wam sam kominek lub Wasz świąteczny budżet pozwala na dokupienie fajnych wosków osobno, to koniecznie zerknijcie na cudeńka z F&F (17,99zł).
*za jakiś czas dam Wam znać, czy woski Bolsius dały radę - pamiętajcie, że to, że woski pachną jak wsadzimy w nie nos nie oznacza, że będą wyczuwalne podczas palenia ;p.
Kochani, dzisiejszy tygodnik właśnie dobiegł końca :).  Trzymajcie się cieplutko przez resztę tygodnia :). I koniecznie posłuchajcie mojej piosenki tygodnia:


Ściskam!

sobota, 12 listopada 2016

Imbirowy napój na odporność [przepis]


Sobotni poranek. Pospiesznie zakładam buty i czapkę, by po chwili poczuć, że żyję na granicy dwóch światów. Nieśmiałe promienie słoneczne i szeleszczące pod butami liście zdają się mówić, że to jesień. Ale w tle słyszę jakiś inny głos. Ośnieżone świerki i moje spękane od przymrozku ręce szepczą, że jesieni już nie ma i że czas najwyższy wyciągnąć z szafy puchówkę. Chyba mają rację. Podświadomie ciągnie mnie do rozgrzewających zup i malinowej herbaty, a każdy wolny wieczór najchętniej spędziłabym pod pierzyną, zwinięta w kulkę.

Jednak nie chcę przespać tych kilku mroźnych miesięcy. Nie chcę schować się pod łóżkiem i czekać aż minie. Chcę chodzić na nieprzyzwoicie długie spacery, czuć ten przyjemny chłód na policzkach i po raz pierwszy w tym roku wywinąć orła na śniegu i udawać, że nic się nie stało. Chcę wrócić do domowych treningów, zlać się potem i zastanawiać, który filtr z instagrama sprawi, że nie będę wyglądać jak świeżo ugotowana pomidorowa. A żeby móc to wszystko robić, muszę być zdrowa. 

Chyba nikogo nie muszę przekonywać, że najlepszym lekarstwem (i trucizną) jest jedzenie. Dlatego staram się, żeby to, co ląduje na moim talerzu lub w moim ulubionym kubku nie było dziełem przypadku lub głupiej zachcianki. W okresie jesienno-zimowym bardzo często sięgam po miód, cytrusy i imbir. I właśnie temu ostatniemu poświęcę dzisiejszy wpis ;).

Imbir to wciąż przez wielu niedoceniane czyste złoto. Cudownie rozgrzewa organizm, dba o naszą pamięć, łagodzi mdłości, zapobiega przeziębieniom - krótko mówiąc, jest zajebisty. Osoby, które nie wyobrażają sobie bez niego życia bardzo często sięgają po napój imbirowy - woda, imbir, cytryna, miód. To połączenie jest naprawdę smaczne, ale nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała go jeszcze bardziej podkręcić. A w związku z tym, że mój eksperyment przebiegł pomyślnie, poznajcie mój przepis na napój cytrusowo-imbirowy słodzony daktylami.


Składniki 
(na dwa duże kubki :)
  • świeży sok z 2 pomarańczy
  • świeży sok z 1/2 cytryny
  • 2,5cm świeżego imbiru
  • ok. 10 suszonych daktyli 
  • ok. 1,5 szklanki ciepłej wody
Przygotowanie:

Przekrój cytrusy na połówki i wyciśnij z nich sok. Obierz imbir ze skórki i zetrzyj go na tarce. Pokrój daktyle na bardzo drobne kawałki (mój blender miał z nimi problem ;p). Odmierz 1,5 szklanki ciepłej wody. Zblenduj razem wszystkie składniki i ciesz się swoim rozgrzewającym napojem :-).


Wskazówki:
  • Imbir ma ostry, nieco gryzący smak, który ja osobiście bardzo lubię. Jeżeli Ty za nim nie przepadasz, możesz dodać go nieco mniej.
  • Słodycz napoju zależy od ilości dodanych daktyli. Dlatego stopniowo dodawaj do niego daktyle i na bieżąco sprawdzaj jego smak.  


Razem z Piesełem mamy ogromną nadzieję, że wypróbujesz nasz przepis na imbirowy napój wspomagający odporność :). 

Ściskam! 

wtorek, 8 listopada 2016

Morze prezentów, dupa jak szafa i książkobranie [tygodnik]


Kolejny tydzień już za nami. Czas więc na małe podsumowanie. Czy wyjdę na straszną nudziarę, pisząc o kolejnych świątecznych przesyłkach, paczuszkach, pudełeczkach? No trudno ;). Przyjechały kolejne części prezentu TŻ-a ♥ i jestem mega zadowolona z ich jakości. Mam nadzieję, że główny zainteresowany podzieli mój zachwyt za półtora miesiąca :D.


Ale prezenty to nie jedyny temat, którego trzymam się jak pijany płotu ;-). Nie ma żarełka - nie ma tygodnika. Ot, prosta zależność. W tym tygodniu było pod tym względem grubo, naprawdę grubo - dosłownie i w przenośni :D. Nie obyło się bez domowej roboty burgerów z frytkami czy ciasta kinder country, które nie załapało się na zdjęcie. Shame on me! (oczywiście z powodu braku zdjęcia, a nie 2-dniowej rozpusty :-)


Prawie cały weekend spędziłam z Siostrą. Musicie wiedzieć, że czas spędzony z Nią nigdy nie jest stracony. Raz, że można naprawdę rzetelnie sprawdzić pojemność swojego żołądka. A dwa, że w duecie bicie rekordu spania jest dużo łatwiejsze. Widzicie sami -  100% korzyści, zero strat.

Przy okazji poprzedniego tygodnika wspominałam Wam o swoim książkowym zamówieniu. Jego druga część dotarła kilka dni temu, dlatego pozwolę sobie na książkowy ekshibicjonizm:


Przepis na bieganie wpadł do mojego koszyka z dwóch względów. Po pierwsze, za bieganie - choćby w żółwim tempie - zabieram się jak pies do jeża ;). A po drugie, uwielbiam zdrowo gotować (zdjęcie burgerów to kłamstwo i pomówienie :D) i nieustannie poszukuję nowych smaków. Moja druga propozycja to książka Święta bez chemii autorstwa Julii Bator. Niech nie zmyli Was świąteczna okładka. W książce znajdują się zdrowe przepisy nie tylko na Boże Narodzenie, ale również na Wielkanoc i inne uroczystości rodzinne. Ostatni rozdział jest poświęcony produktom spożywczym. Autorka pisze wprost, jakich składników unikać jak ognia oraz zachęca do kulinarnych eksperymentów w domowym zaciszu ;). 

Były prezenty, burgery i książki. Zatem do szczęścia brakuje nam już tylko świeżego kawałka Krzyśka Zalewskiego:

 

Bardzo dobry tekst, ciepły głos z przyjemną chrypką i niebanalny teledysk ukazujący sztukę performatywną. Musicie to zobaczyć!

Ściskam!

wtorek, 1 listopada 2016

O babach, grudniu w październiku, chlebie i seksie [tygodnik]


Nie, nie wierzę. Mamy wtoreczek, a Ty mi tu z tygodnikiem wjeżdżasz? No wstyd, po prostu wstyd. A skoro publiczne kajanie mam już za sobą, mogę przejść do konkretów. 

Hitem zeszłego tygodnia było bez zwątpienia babskie spotkanie, o którym pisałam tutaj. Dla tych kilku godzin spędzonych w towarzystwie dziewięciu świetnych babek warto było przeorganizować sobie cały dzień, co wbrew pozorom nie było wcale takie łatwe.


Gdy emocje po spotkaniu nieco opadły, mogłam wrócić do kompletowania świątecznych prezentów. Tak, jestem jednym z tych wariatów, którzy przygotowania do Bożego Narodzenia zaczynają w październiku :D. A tak poważnie, uważam, że to bardzo mądre zagranie. Robię wszystko na spokojnie, bez żadnej presji. Korzystam z wcześniejszych promocji typu darmowa wysyłka czy -20% na cały towar. I choć nie są to deale mojego życia, to zapewniam Was, że w ogólnym rozrachunku oszczędzam naprawdę spore sumy pieniędzy ;). To właśnie dlatego w ubiegłym tygodniu postanowiłam spędzić sporo czasu w internecie w poszukiwaniu prezentów :). I muszę przyznać, że sprawiło mi to dużą frajdę. A jeszcze większą sprawia mi przedświąteczne maltretowanie Siostry. Nasze rozmowy wyglądają wtedy mniej więcej tak:

- Ciekawe, co dostaniesz pod choinkę. Jak myślisz?:>

- Hmmm...nie wiem. Jakaś podpowiedź?

- To co? Pomóc Ci hasztagami? :D

- Nooo!

- #wolność #dzikość #zwięrzeta #przestrzeń

- Przestrzeń? Hahaha :D no nie wiem... Albo czekaj, chyba mam  pomysł!

- Nie, nie nie! Nie zgaduj, bo jak trafisz, to nie będzie niespodzianki i będzie mi smutno :D.


I taka to ze mną rozmowa ;p. Nie ma lekko. Oj, nie ma. W każdym razie część prezentów jest już skompletowana, z czego jestem mega zadowolona :-).

Ale co to za zadowolenie, gdy człowiek głodny?! No właśnie, żadne! Dlatego wreszcie pokonałam swojego wewnętrznego leniwca i wzięłam się za pieczenie chleba :-). Mojego wymarzonego chleba - bez chemii i pszenicy, która chyba średnio służy moim jelitom.


Musicie przyznać, że chleb prezentuje się naprawdę zacnie ;). A ja zapewniam, że równie dobrze smakuje, choć nie będę ukrywać - nie jest to ten ukochany, wszystkim dobrze znany smak wiejskiego, pszennego chleba. Chleb wyszedł ciężki i zbity, dzięki czemu już jedna kromka jest bardzo sycąca. Jest tylko jeden mały problem - cholernie stwardniał, ale na szczęście miałam pod ręką piłę mechaniczną* :D. Ale ja się tak łatwo nie poddam! Jak już uda mi się dopracować recepturę, na pewno się nią z Wami podzielę. Macie to jak w Amber Gold banku ;).

Wspominając zeszły tydzień, grzechem byłoby nie wspomnieć o mojej wizycie w bibliotece. Taaak, wreszcie mam czas na czytanie dla przyjemności, a nie z musu. Naprawdę cudowne uczucie ;). W moje zachłanne łapki wpadły dwie książki - jedna Beaty Pawlikowskiej, a druga autorstwa Gretchen Rubin. Myślę, że nikogo, kto choć trochę mnie zna nie powinny zaskoczyć te pozycje ;). Pozytywnie i motywująco - ot, cała (książkowa) ja :-).


Poza tym skorzystałam z bardzo fajnej promocji w jednej z internetowych księgarni i tym sposobem przygarnęłam pod swój dach cztery nowe książki, na które wydałam w sumie 40zł (w tym koszt przesyłki ♥). Póki co dojechały tylko dwie:


Świat na żółto to historia chłopca, którego urodził rak,  a wychował optymizm. Natomiast Seks - Pozycja dla praktykujących Joanny Mielewczyk to mega przystępna rozmowa autorki z psychologami, seksuologami, ginekologami i coachami seksualnymi (słyszeliście o takich? :D) na temat komunikacji seksualnej. Jest o wstydzie, lęku, otwartości, fantazjach oraz mniej lub bardziej dojrzałych relacjach. Obecnie jestem w trakcie czytania obydwu książek. Możliwe, że niebawem pokuszę się o jakąś recenzję ;).

Pozwólcie, że zakończę ten tygodnik linkiem do instagrama, który rozwalił mnie na łopatki. Tata 6-letniego Doma postanowił sprawdzić, jak w rzeczywistości wyglądałyby zwierzęta, ludzie i dobrze znane nam przedmioty, które tak ochoczo rysuje jego syn ;).

Musicie przyznać, że zarówno chłopiec jak i jego tata mają niezłą wyobraźnię :D.

I właśnie tym pozytywny akcentem kończę dzisiejszy tygodnik :). 


*taka tam ze mnie kobieta idealna xD

Ściskam!