Jeszcze pół roku temu nie uwierzyłabym, że przebiegnę Runmaggedon. Po pierwsze, pewnie zabrakłoby mi odwagi, a po drugie - ja i bieganie? Hell no! A teraz? Teraz zastanawiam się, jak przygotować się do kolejnego startu.
Wszystko zaczęło się od mojego kumpla - sportowego świra, który przybliżył mi temat biegów z przeszkodami. Opowiedział mi o swoich startach raz, drugi, trzeci i co tu dużo mówić, rozbudził moją ciekawość i chyba nie do końca świadomie wjechał mi na ambicje. No bo jak taki cienias (tak się czułam pod względem fizycznym) miałby przebiec min. 3 km, pokonując na trasie kilkanaście przeszkód? Jaaasne. Przecież nigdy nie biegałam. Ok, za wyjątkiem tych kilku razy na w-fie. Pamiętam, że szło mi dobrze na krótkich dystansach. Byłam jedną z szybciej biegających dziewczyn w klasie. Niestety w trakcie dłuższych biegów wypruwałam sobie flaki.
Jak znalazłam motywację?
Przełom nastąpił w Nowym Roku. To właśnie wtedy postanowiłam, że przebiegnę Runmageddon. Wiedziałam, że muszę to zrobić. Nie dlatego, że czułam się na siłach. Wręcz przeciwnie. Czułam, że nie dam rady pod żadnym względem. Był to dla mnie bardzo ciężki okres, o czym szerzej pisałam
tu i
tu. I pomimo tego, że czułam się wtedy złamana, wiedziałam, że przyjdzie czas, kiedy będę musiała o siebie zawalczyć. Nie dlatego, że tak wypada, że ktoś ode mnie tego wymaga. Tylko dlatego, że na to zasługuję. W styczniu, gdy pojawiły się pierwsze zapisy, od razu wniosłam opłatę startową. Mocno wierzę w zasadę "polskiej cebulki" - co zapłacone, trzeba wykorzystać w 100%. No wiesz, w restauracji wylizać talerzyk do końca, nawet jeśli już pękasz z przeżarcia.
I'm kidding. Just a little. Wiedziałam, że gdy to zrobię (opłacę swój start, a nie wyliżę talerzyk, Obżartuchy!), nie będzie odwrotu i bardzo chciałam żeby go nie było.
Jak się przygotowywałam?

Z początkiem kwietnia zaczęłam przygotowania. Ale proszę, nie wyobrażajcie sobie mnie ze 100-kilogramową sztangą na plecach biegającą półmaratony. Zaczynałam od 650 metrów truchtu. Taaak, słownie: sześćset pięćdziesiąt metrów. Minuta przerwy i kolejne. I tak razy dwa, co dawało mi w sumie 2,5 km. Truchtałam tak przez jakieś 1,5-2 tygodnie, średnio 3 razy w tygodniu. Można by pomyśleć, że sukces miałam już w garści. W końcu w Runmageddonie Intro miałam do przebiegnięcia 3 kilometry. Zatem od upragnionego dystansu dzieliło mnie zaledwie 500 metrów. Teoretycznie. W praktyce sprawy miały się nieco inaczej. Przecież docelowo nie miałam sobie robić żadnych przerw, a w dodatku miałam do pokonania 15 przeszkód. Dlatego stopniowo zaczęłam zwiększać dystans i zmniejszać częstotliwość przerw. Biegłam 1 km, robiłam minutę przerwy - wszystko x3. W końcu rozbiegałam się (a tak naprawdę swoją głowę - napiszę o tym przy innej okazji) nieco bardziej. Pękła moja pierwsza 4-ka, a bezpośrednio przed startem 5-tka. Wiedziałam, że 3-kilometrowy dystans pokonam bez problemu.
Ale co z przeszkodami? Nie trenowałam typowo siłowo. Od stycznia chodziłam raz w tygodniu na zajęcia, które w pewnym sensie można nazwać siłowymi. Jednak powiedzmy sobie szczerze, ćwicząc z taką częstotliwością, nie ma co liczyć na cud. Cud nad Wisłą, bo to właśnie w stolicy przy Wale Miedzeszyńskim odbywał się bieg. Około miesiąc przed biegiem nieco zwiększyłam częstotliwość ćwiczeń. Przeprosiłam się z Chodakowską i Mel B. W międzyczasie wygrałam karnet na zajęcia fitness, więc na dwa tygodnie przed Runmageddonem wpadło mi kilka dodatkowych zajęć. Nie ćwiczyłam z obciążeniem, a mimo to dałam radę.
Jakie przeszkody są na Runmageddon Intro?
Jeżeli chodzi o przeszkody, były to m.in. 3-metrowe ściany. Duuużo ścian. Z tego miejsca dziękuję wszystkim panom, którzy podali mi pomocną dłoń, ramię, plecy i inne mniej oczywiste części ciała, a tym samym pomogli mi pokonać tę przeszkodę :). Jesteście wielcy! Poza tym było sporo czołgania się w błocie ♥, mule rzecznym, pod drutem kolczastym, siecią czy też oponami. Nie zabrakło też przejścia przez rzekę, które bardzo mi się spodobało, wspinaczki po linie (moja pięta Achillesowa) czy Indiany ("lot" na linie zawieszonej nad wodą). Był również bieg z oponami/workami z piachem, przewracanie opon od traktora. Na trasie pojawiła się również jedna przeszkoda logiczna. Nie pamiętasz, czy najpierw wykonuje się dodawanie czy mnożenie? No cóż, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach - czeka Cię nieco dłuższa trasa! :D (Ja podałam poprawną odpowiedź, bang!)
Czy warto?
Jeżeli zastanawiasz się, czy warto wziąć udział w Runmageddonie, to przestań o tym myśleć. Po prostu to zrób. Poczuj dawkę adrenaliny, pozytywną energię i spędź ten czas z ludźmi, którzy wiedzą, że siła i charakter to nie rzecz nabyta, lecz ciągła praca, która przynosi niesamowite efekty :-). A skoro o mega fajnych ludziach mowa, nie mogę nie wspomnieć o mojej ekipie. Iza, Marta, Iza, nie mogłam sobie wymarzyć lepszego towarzystwa! Jesteście niesamowite. Do zobaczenia na kolejnej trasie! :-) A Was, drogie Robaczki, mam nadzieję, że już nie muszę dłużej zachęcać :).
Ściskam!