Na zdjęciu z Socjopatką ♥ / Fot. Bartosz Sobczak :)

Patrzysz w lustro i nie dowierzasz. Z Twoich ulubionych jeansów wylewają się dwie spore fałdki. Pospiesznie zdejmujesz spodnie, żeby sprawdzić, czy naprawdę wyglądasz aż tak kiepsko czy może jednak nie umiesz dobrać właściwych ubrań do swojej sylwetki. Po chwili stoisz przed lustrem w skąpej bieliźnie. I widzisz czarno na białym. Mnóstwo perłowych rozstępów, które pamiętają jeszcze Twoje nastoletnie lata. Małe "pajączki" na nogach - takie same jak u Twojej mamy i babci. Niejednolita skóra. Komicznie sterczący biust, ale nie tak ponętnie jak u tych pań z pornosów. Po kilkunastu minutach dokładnego "przeglądu" pada wiekopomne: "Biorę się za siebie!". Co tu dużo mówić, potrzebujesz motywacji. Ale nie takiej jednorazowej w postaci zerknięcia do lustra, tylko długofalowej. Masz dwie drogi. Twoim motorem napędowym może być miłość albo nienawiść do samej siebie.

Znienawidź


Niektóre kobiety uważają, że żeby wreszcie wziąć się w garść, trzeba sobie porządnie dokopać. Obrzydzić się samej sobie. Nawrzucać, jaka to jesteś słaba i beznadziejna. Wydrukować sobie swoje najbardziej obleśne zdjęcie w możliwie największym formacie i w chwilach słabości zerkać na to beznadziejne ciało - przestrogę, a jednocześnie dowód na to, jak bardzo można się zaniedbać. Podczas treningu nakręcać się do działania masą negatywnych myśli na swój temat. Nienawiść do siebie i swojego ciała przekuć w największą siłę. Bo przecież nic tak nie motywuje jak poczucie niezadowolenia, a co za tym idzie, realna potrzeba zmiany .

Pokochaj

Jest jeszcze drugi sposób. Zawsze można zacząć zmiany z miłości do samej siebie. Ale wiesz, niekoniecznie takiej ślepej i narcystycznej. Chodzi po prostu o przyjazne, pozytywne nastawienie: "Ej, jestem fajną babką. Zasługuję na wszystko, co najlepsze - dobre zdrowie i sprawne ciało, dlatego biorę się za siebie!" I uwierz mi na słowo, możesz tak myśleć bez względu na to, czy masz 5 czy 15 kg za dużo na swoim koncie. Bo tu nie chodzi o to, jak wygląda ciało, tylko, co myśli głowa. Kochając i będąc kochaną, możesz przenosić góry (zwłaszcza gdy nieobcy jest Ci trening siłowy! ;p). I nie ma to większego znaczenia, czy mówimy o relacji z drugim człowiekiem czy samą sobą. Miłość i szacunek to najlepszej jakości paliwo, dzięki któremu dotrzesz tam, gdzie naprawdę chcesz się widzieć. Każda, nawet najmniejsza zmiana w Twoim ciele sprawi, że docenisz swoją dotychczas wykonaną pracę i będziesz miała siłę na więcej :).

Zdecyduj 


To, którą wybierzesz drogę zależy wyłącznie od Ciebie. Ale pozwól, że coś Ci powiem. Negatywne myśli na swój temat są jak fałszywa przyjaciółka, która obiecuje pomoc, a tak naprawdę jeszcze Ci tych problemów dokłada. Przez chwilę czujesz się pozytywnie nakręcona, ale to, co pozornie stymuluje do działania, tak naprawdę ściąga Cię w dół. I na nic te wszystkie utracone kilogramy czy zabiegi w SPA. Z nienawiścią na tylnym siedzeniu daleko nie zajedziesz. Ok, odbębnisz te 5, 10, może nawet 15 treningów, ale prędzej czy później stracisz zapał. Bo po co masz się starać dla kogoś, na kim Ci nie zależy? Po co masz się starać dla samej siebie?

Mając piękne, wysportowane ciało, możesz dalej czuć się jak śmieć. Tak samo jak mając nieidealne ciało, możesz czuć się piękna i wartościowa. Wszystko to kwestia wyboru. Proszę, wybieraj mądrze. 

Ściskam!
 
 
Być może jesteś teraz w tym samym miejscu, co ja miesiąc temu i zastanawiasz się, gdzie znaleźć siłę i prawdziwą motywację do ćwiczeń. Nie pomaga Ci nawet fakt, że Twoje mieszkanie wygląda jak świątynia Chodakowskiej. Z szuflady z bielizną nieśmiało wygląda płyta z wizerunkiem pani z ładnie zarysowaną krateczką na brzuchu, a przyklejony do lustra skrawek gazety codziennie stara się Ciebie przekonać, że gruncie rzeczy jesteś całkiem fajna babką, że to jest Twój dzień - dzień, w którym raz na zawsze rozprawisz się ze swoimi słabościami, bo przecież "Twoje ciało może więcej niż podpowiada Ci Twój umysł''. I rzeczywiście takie słowa sprawiają, że rosną Ci skrzydełka i wznosisz się hen, hen, wysoko, ale po chwili spadasz, waląc głową o parkiet.  Z jednej strony czujesz realną potrzebę zadbania o swoje zdrowie i wygląd, a z drugiej jesteś jak biedny balonik, z którego uchodzi powietrze. Myślę, że każdej z nas zdarza się jechać na rezerwie motywacji. Niby się nie poddajemy, ciągle idziemy naprzód, a jednak po treningu bliżej nam do płaczu niż słodkiego upojenia endorfinami. Co z tym zrobić? Odłożyć matę do szafy i wyjść do ludzi!

Właśnie dzisiaj mija miesiąc odkąd zapisałam się na siłownię. Zanim powiedziałam "tak" wylewaniu potu u boku koksików, którzy mogliby mnie zabić swoim udźcem, w duchu myślałam, że to nie dla mnie, że to strata czasu i pieniędzy, bo przecież mogę wykonać porządny workout, nie ruszając się z domu. Dotychczas byłam typowym i, jak się tak teraz zastanowię, niezbyt szczęśliwym dywanowcem. Scenariusz był zawsze taki sam. Ja, mata i program treningowy odpalony na telewizorze. W którymś momencie do naszego cudnego trio dołączyła niechęć i frustracja. Zrobiło się zbyt tłoczno, a ja nie miałam już czym oddychać. 

Decyzję o wykupieniu karnetu na siłownię przyspieszyła promocja -50%. Jak dobrze wiecie, jestem Boską Łowczynią Promocji, dlatego wyskubałam pięć dyszek z portfela, mówiąc sobie w myślach: "Wchodzę w to!" I weszłam...na dobre. Pierwsze dwa tygodnie były istnym szaleństwem. Ćwiczyłam 4-5 razy w tygodniu. Stawałam na głowie, żeby pogodzić nową zajawkę z dotychczasowymi obowiązkami i tym sposobem prawie codziennie krążyłam pomiędzy domem, uczelnią, pracą i siłownią właśnie. Wreszcie nie szukałam wymówek. Po prostu robiłam to, co do mnie należy. Robiłam to, co sprawia mi prawdziwą przyjemność, dlatego nawet po ciężkim dniu biegłam z wywalonym jęzorem na siłownię. Obecnie ze względów zdrowotnych mam małą przerwę, dlatego wykorzystam ten czas, opowiadając Ci o powodach, dla których warto choć raz się tam wybrać :). 


3 powody, dla których warto wybrać się na siłownię 

1. Na siłowni poznasz wartość pozytywnej rywalizacji. 
"Ale zaraz, zaraz, 60-letnia babeczka zasuwa na bieżni?! To co, ja nie dam rady?" Zupełnie obcy ludzie dzielnie walczący ze swoimi słabościami są najlepszą motywacją. Nie żadne celebrytki zostawiające grubą kasę w portfelach swoich równie znanych trenerów, tylko przeciętna Kowalska, której życie dało porządnego kopa w dupę, a ona zamiast upaść, dała mu w ryj z półobrotu, a przy okazji wyhodowała brazylijskie pośladki (:

2. Przypomnisz sobie, że Twoja głowa i ciało kochają różnorodność
A dzięki temu uświadomisz sobie, że machanie nóżką sześćdziesiąty dzień z rzędu w tą samą stronę nie było najlepszym pomysłem. I nawet jeśli siłownia nie stanie się Twoim drugim domem, zawsze będzie planem B, alternatywą dla monotonnych programów treningowych i pretekstem do kreatywnych rozwiązań - dostęp do różnych maszyn i akcesoriów (taśm, hantli, piłek) umożliwi Ci swobodne modyfikowanie treningów, a co za tym idzie, sprawi, że obce będzie Ci pojęcie nudy.    

3. Wyeliminujesz dotychczas popełniane błędy. 
Wbrew pozorom żeby to zrobić nie musisz oddać się w ręce trenera personalnego. Na siłowni spotkasz przynajmniej kilku starych wyjadaczy, którzy chętnie wytłumaczą Ci, jak wykonać poprawnie dane ćwiczenie lub obsłużyć poszczególne maszyny. "Kto pyta, nie błądzi", a przynajmniej błądzi krócej niż ten, który nie pyta ;). Nie ma co się krępować. Przecież nikt z nas nie urodził się na siłowni. A jeżeli się urodził, to jest przypadkiem jednym na milion, o którym zapewne usłyszysz w sobotnim wydaniu wiadomości ;).    

Mam nadzieję, że  tym postem dmuchnęłam choć trochę w Twoje skrzydełka. I teraz się nie poddasz,  nawet pomimo gorszych dni! Przecież nie ma piękniejszej walki niż walka o samego siebie :). Jeżeli jednak wciąż czujesz niedosyt, zostań ze mną na dłużej :). Zostań obserwatorem mojego bloga, śledź moje poczynania na facebooku i instagramie (@fitkola). Zrobię wszystko, żeby nie zabrakło Ci motywacji!


klik
  
Trzymaj się cieplutko i do napisania! 


Lubicie, kiedy pada deszcz? Ja bardzo, o ile towarzyszą mu:
a) dzień wolny/ świadomość rysującego się  na horyzoncie wolnego dnia
b) wysoka temperatura

Nie należę do grona osób, które wraz z pierwszą kroplą deszczu pretendują do bycia kostką cukru ;) ( a tak swoją drogą, każda okazja do  sprawienia sobie komplementu jest dobra - I'm sweet like sugar ♥). Nie straszne mi przemoknięte ubrania  ( o ile nie skrywają w sobie mojej cegły, pochlebnie zwanej smartphonem, czy słuchawek) ani rozmazany makijaż. W zasadzie to ostatnie, wbrew pozorom, jest megazaletą deszczu. Niektórzy ukochani mają okazję ujrzeć po raz pierwszy czyste jak łza oblicza swoich wybranek. Wybranki, z kolei, mają szansę na mniej lub bardziej dokładny (wszystko zależy od stopnia intensywności deszczu) demakijaż, o którym wciąż zdarza im się zapominać, sick!  

Poza wspomnianymi zaletami, jest kolejna - najważniejsza. Deszcz działa na mnie oczyszczająco ( nie, nie piję znowu do makijażu ;)). Wymywa ze mnie negatywne, zatruwające moją głowę myśli. Sprawia, że czuję się lżej - choć waga mówi co innego, ściemniara jedna! To dlatego nie uciekam od deszczu. No bo jaki jest sen uciekania przed czymś, co ma na nas dobry wpływ.

Myślę, że każdy z Was zna stwierdzenie zaczynające się od słów: ,,Niebo płacze, bo (...).'' W miejsce trzech kropek ląduje jakiś mniej lub bardziej sensowny argument. Moje zdanie brzmi:

Niebo płacze, bo dotychczas miałaś ,,słomiany zapał''. Chcesz mieć słońce? Zapracuj na nie! :)

Jak widać, motywacją może być wszystko. Nawet deszcz.
Życzę Wam dużo słońca i okazyjnego deszczu, który pomoże oczyścić myśli!

Ściskam :),
N.
Nie wiem, ile razy i jak mocno trzeba upaść, żeby móc zachować pion przez dłuższy czas. Ja właśnie jestem na etapie pionu. Dopiero co wstałam z kolan swojego lenistwa. Nie chcę już czekać na tzw. odpowiedni moment, który zdaje się nigdy nie przychodzić. Już nie czekam na kolejny poniedziałek czy miesiąc, które podobno sprzyjają zmianom. Jasne. Jeżeli w Twojej głowie nie zrodzi się prawdziwa potrzeba zmiany i gotowość do wyrzeczeń, to nie pomoże Ci ani Nowy Rok ani nawet wstawiennictwo świętych. Bolesna prawda, co? Ale przecież kiedyś trzeba się obudzić. Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam już ochoty tracić czasu na sen.

Wyciągnęłam wczoraj zakurzoną matę i buty...i odżyłam na nowo :). Jestem z siebie dumna. Byłam tylko ja i 40-minutowy skalpel. A nie, przepraszam, zapomniałam o jeszcze jednej rzeczy - satysfakcji, która towarzyszyła mi przez cały wczorajszy wieczór. Jej obecność była mi na tyle potrzebna, że postanowiłam ją zatrzymać na dłużej. Wstałam o poranku i zjadłam kolejny skalpel na śniadanie. Czuję, że rozbudziłam w moim ciele apetyt. 

♥ Robię krok w tył, by zrobić dwa do przodu ♥

Ściskam :),
N.
Witajcie!:-)
Praca nad ciałem zaczyna się w głowie.To właśnie nasze myślenie bardzo często skutecznie powstrzymuje nas przed osiągnięciem celu.To nie są suche fakty.Jestem tego bardzo dobrym przykładem.Gdy wśród moich noworocznych postanowień znalazło się :,,Zatroszczyć się o kondycję fizyczną na tyle, bym w sezonie letnim mogła powiedzieć:Udało się!'',wydawało mi się,że od razu wejdę na najwyższe obroty,by osiągnąć zamierzony cel.Wiecie,jakie to zjawisko?Mierzenie sił na zamiary.Niestety, IT DOESN'T WORK.DO BELIEVE ME! Ba,takie podejście przynosi odwrotne do zamierzenia efekty: całkowitą utratę motywacji,frustrację,obniżenie samooceny,brak wiary w to,że cokolwiek jesteśmy w stanie osiągnąć.Nie tędy droga.Minęło kilka dni od moich ''wielkich porywów'',kiedy to wydawało mi się,że  ot tak odbębnię pierwszą z shape'owych płyt Ewy Chodakowskiej czy '10 minute legs' z Mel B.Nie ukrywam,że było małe rozczarowanie,ale w krótkim czasie przeobraziło się w świadomość własnych możliwości.Czego można się spodziewać po swoim ciele,jeżeli od dłuższego czasu jedyną aktywnością fizyczną były 1,5-godzinne zajęcia korektywy czy weekendowe spacery? Niczego nadzwyczajnego ;-), dlatego też żeby zauważyć jakikolwiek progres,zaczęłam dziś od krótkich ćwiczeń na nogi - 2 pierwsze ćwiczenia pochodzące z '10 minute legs'.Ćwiczenie 1. wykonywałam przez 3 minuty, w drugim zaś wykonałam 20 powtórzeń na każdą nogę.Dodatkowo wybrałam się dzisiaj na poranne bieganie ;-).Przyznaję się bez bicia- nie jestem fanką biegania ;p,ale w ostatnim czasie dostarczono mi tak silne bodźce,że musiałam dokądś uciec.Przebiegłam 3 dłuższe dystanse (* dłuższe jak na mnie :D - nie,nie wyobrażajcie mnie sobie jako 70-letniego Maratończyka ;-)), a między poszczególnymi dystansami powoli spacerowałam,pamiętając o głębokim,równomiernym oddechu.Oczywiście zdaję sobie sprawę,że, obiektywnie oceniając,nie dokonałam niczego nadzwyczajnego,ale jest to moje małe,osobiste zwycięstwo.Zamierzam sukcesywnie wydłużać czas trwania ćwiczeń oraz porywać się na dłuższe dystanse.Czuję,że jestem na dobrej drodze do osiągnięcia sukcesu :-). I tego Wam wszystkim serdecznie życzę!:-) Będę na bieżąco informować Was o moich postępach :-).
Zostawiam Was z 'fit motywacją' :


Pozdrawiam :-),
-wulkan_energii