Pewnie nieraz dostałeś po dupie. Pewnie nieraz ktoś, komu oddałeś serce w podzięce dał Ci po ryju. Pewnie nieraz zderzyłeś się ze ścianą. I jeszcze nieraz to zrobisz. Właśnie o Tobie jest ten wpis, piękny, naiwny człowieku.

Czy naiwność to głupota? 


Jest taka naiwność, którą warto w sobie pielęgnować. Ta dziecięca ufność, kiedy wchodzisz w nowe relacje. I nie chowasz blizn pod długim rękawem. Odważnie wyciągasz przed siebie nagie ręce, bo wierzysz, że są bezpieczne. Pokazujesz 100% siebie. Pozwalasz zajrzeć wgłąb jak do barku ze słodyczami. I albo ktoś dołoży swój słoik nutelli albo zapierdoli wszystko, co dotychczas zgromadziłeś. To nic. Warto czekać. Dać się okraść pierwszy, a nawet drugi raz. Bo w końcu pojawi się turbo dostawa i nie będziesz później musiał żałować, że nie otworzyłeś drzwi. Nie będziesz pluć sobie w brodę, że na paluszkach zakradłeś się do przedpokoju, ostrożnie zerknąłeś przez wizjer i udałeś, że nikogo nie ma w domu. Że zamknąłeś się na cztery spusty i zacząłeś sobie wmawiać, że te puste ściany to dom. Nie, to nie jest dom i Ty dobrze o tym wiesz. Dom to nie są Twoje nowe panele z Ikei ani błyszcząca toaletka. Nie jest nim nawet wypasiony zestaw kina domowego ani ta nieprzyzwoicie miękka kanapa, w której łatwiej się utopić niż z niej podnieść.

 

Warto zaufać


Dom to bliskość i zaufanie. Radość i łzy dzielone z tymi, przy których nie musisz udawać. Z tymi, którzy nie odgrywają przed Tobą swojej życiowej, oskarowej roli. Dom to ludzie, przy których robisz z siebie durnia, a oni i tak zawsze się do Ciebie przyznają. Ba, oni są nieodłączną częścią tych wszystkich akcji, na wieść o których Tereska spod trójki osiwiała w jedną noc. To przy nich możesz uchlać się do nieprzytomności i wiedzieć, że nic Ci nie grozi. Tylko oni wiedzą, jak wyglądasz, gdy śpisz i jaki masz wyraz twarzy tuż po przebudzeniu. Kibicują Ci nawet wtedy, gdy kompletnie nie kumają tych Twoich dziwnych zajawek. I nigdy nie powiedzą, że jesteś za stary na zostanie pilotem. Co z tego, że masz trzy plomby i wadę wzroku. Swoje ostatnie pieniądze wydadzą na pluszowy samolot, którym będziesz latać na trasie dywan - Amsterdam, tfu, kanapa, słuchając soundtracku z Top Gun.  Zamiast pieprzyć o rutynie, pokażą Ci setki miejsc, które z otwartą buzią oglądałeś w telewizji. A gdy zaczniesz się bać, każdy Twój lęk zamkną w swojej dłoni i przeprowadzą Cię przez ciemność.


Jednak ci ludzie są tylko... ludźmi. I pewnie nieraz Cię zranią. Z egoizmu, pychy, bezsilności, zmęczenia. Mniej lub bardziej świadomie. Być może polecą talerze i parę kurew. Ale nigdy, przenigdy nie sprawią, że Twój świat rozsypie się na milion drobnych kawałków i nie będą udawać, że nic się nie stało. O takich ludzi warto walczyć. Dla nich warto biec choćby na koniec świata.


Dzisiejszy wpis dedykuję osobom, dzięki którym każde moje marzenie stało się celem z datą realizacji. Dobrze, że jesteście. Dziękuję.

Ściskam!

Ostatnio w mojej głowie krążą rozmaite rozkminy związkowe. Przypomniała mi się chociażby ta słynna mądrość, wedle której nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. A ja się pytam: dlaczego do cholery? I o ile widzę zasadność tego sformułowania w odniesieniu do toksycznych związków opartych na wzajemnym wyniszczaniu się, przemocy fizycznej lub słownej, tak nie rozumiem, dlaczego ludzie, którym na sobie naprawdę zależy mieliby sobie nie dawać drugich, trzecich, czy nawet pięćdziesiątych szans. 

- Cześć Mamo! Rozstałam się z Jackiem.
- Ale jak to? Dlaczego...? Przecież tak bardzo się kochacie.
- Mamo, i co z tego? Wyczytałam wczoraj w Super Expresie, że  nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

(kurtyna)

Wybaczcie mi ten przejaskrawiony przykład, ale właśnie tak to widzę. Nasze decyzje, o dziwo, dość często wcale nie są nasze. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało. Rezygnujemy z założenia ulubionej bluzki z dość pokaźnym dekoltem, by nie prowokować kąśliwych uwag uroczej sąsiadki pod wąsem. Jeszcze innym razem rezygnujemy ze swoich marzeń o zostaniu krawcową, by nie zawieść oczekiwań  babci - emerytowanej lekarki. To czemu by tym razem nie zrezygnować z drugiego człowieka, skoro dziki tłum bezmyślnie kracze o tej pieprzonej rzece i konsekwencjach wynikających z włażenia w nią po raz drugi?

źródło
Hmmm, ktoś tu chyba jednak zapomniał, że rzeka-związek nigdy nie jest taka sama. Zmieniamy się, dojrzewamy i dzięki Bogu (bądź Latającemu Potworowi Spaghetti) naprawiamy błędy. Dlatego jeżeli czujecie, że warto, właźcie w nią choćby i tysiąc razy. Macie moje błogosławieństwo ;).

A skoro już o związkach mowa, nie mogę nie wspomnieć o swoim pierwszym razie. Pierwszym razie z pączkami rzecz jasna ;). Wszystkie szanujące się łasuchy dobrze wiedzą, jaki jutro jest dzień. Czwartek, czwartuś, czwartunio, ale nie taki zwykły, bo...tłusty! Kurde, ten to ma dobrze, tłusty, a wywołuje większe podniecenie niż niejedna przesuszona dietami babeczka. Piona dla tego ziomka!


Tak się zastanawiam, moje FITbabeczki, jaki macie stosunek do Tłustego Czwartku? Spędzacie ten dzień zamknięte na cztery spusty w domu, by przypadkiem nie wpaść do jakiejś cukierni? Jecie pączule z umiarem (czyt. 5,10,15 pączków i koniec :D)? Czy może obżeracie się do upadłego i bierzecie L4 w piątek, by spędzić romantyczne sam na sam z Espumisanem? ;) Bez względu na decyzję, zachęcam Was do samodzielnego zrobienia pączków :). Są dużo smaczniejsze i jakiś miliard razy zdrowsze od tych marketowych. Jajka, mąka, drożdże, odrobina oleju i spirytusu - i nagle okazuje się, że do pulchniutkich pączków nie potrzeba ani utwardzanego tłuszczu ani barwników i innych cudeniek, po których mam ochotę świecić w ciemności. Żeby tego uniknąć, postanowiłam wczoraj zrobić próbę generalną przed Tłustym Czwartkiem. Jej efekty widać na zdjęciu:


Wierzcie mi na słowo - było smacznie! A ich najlepszą rekomendacją niech będzie moja wybredna piesia, która nie odstępowała mnie wczoraj na krok :).

Jestem zwykłym śmiertelnikiem, więc możecie mi nie ufać, ale wróżbita Maciej Was nigdy nie oszuka (czyt. pączki były udane jak horoskop w Chwili dla Ciebie :).

Fusy w herbacie i wszystkie gwiazdy na niebie mówią mi, że część z Was właśnie walczy z sesją. Spokojnie, nie jesteście sami. Jakby to powiedział nasz były prezydent, łączę się z Wami w bUlu :). Przede mną jeszcze jedno zaliczenie, a póki co, w starciu z sesją jest 3:0 dla mnie. Mam nadzieję, że Wy też dzielnie walczycie! :)

  
To by było na tyle w moim pierwszym w historii bloga tygodniku :). Jednak zanim się pożegnamy, nie zapomnijcie wyśpiewać mi jak na spowiedzi, jak to jest z u Was z tymi pączkami? :) 


Trzymajcie się cieplutko i do napisania! ♥

Cześć :),
melduję, że żyję, jestem i mam się świet...nienajgorzej ;). Od kilku tygodni jestem przygnieciona pracą, która, póki co, zamiast dawać satysfakcję, daje mi po ryju. Zaciskam więc zęby, usilnie próbując na nią nie bluźnić, co, wbrew pozorom, nie jest łatwym zadaniem. Na szczęście mam wokół siebie ludzi, którzy stają na głowie, by umilić mi tą gehennę. Jednym z nich jest TŻ i to właśnie Jemu dedykuję dzisiejszy wpis ♥.

Związek to niekiedy nieustanne przeciąganie liny. Ja ciągnę w jedną, a Ty w drugą stronę. Efekt tej szamotaniny jest taki, że oboje mamy poranione dłonie. To może by tak podejść do tematu z innej strony? Zamiast się szarpać i obrzucać kontrargumentami, staniemy po tej samej stronie i ustalimy nowy splot. Taki, który satysfakcjonuje i Ciebie i mnie. Tak zwany kompromis, którego się tak bardzo boimy. No bo jak to, chcesz pozbawić mnie autonomii, a ja Ciebie wolności? Pewnie znowu chcesz, żeby Twoje było na wierzchu?

Nie, nic z tych rzeczy. Przecież udany związek to nasz wspólny cel. Nie ma w nim miejsca na ja, bo to nasze wspólne podwórko. Gdy oboje to zrozumiemy, to połowiczny sukces mamy w garści. Druga połowa to nasza wspólna praca. Przecież kury nie nakarmią się same, a podjazd do domu nie odśnieży. Ustalmy więc, że w tym tygodniu to ja zajmę się kurami, a Ty podjazdem. Albo na odwrót. A może jeszcze inaczej - zrobimy to wszystko razem. W końcu wspólne obowiązki to całkiem przyjemna praca. A przecież wiesz, że lubię łączyć przyjemne z pożytecznym. Zatem chętnie nawiążę z Tobą długofalową współpracę ♥. Zanim jednak dobijemy targu, musimy sobie jedno obiecać. Nigdy nie pozwolimy na to, żeby osoby trzecie wtargnęły do naszego domu ze swoimi brudnymi buciorami. Wszystkie "dobre rady" mówiące, jak mamy razem żyć wyrzucimy przez okno wraz z poradnikami z cyklu: Na pierwszej randce zaserwuj mu zimne parówki, jeśli chcesz żeby na piętnastej piał z zachwytu nad Twoim przypalonym kurczakiem oraz Nie odzywaj się do niej przez najbliższe trzy dni. No chyba nie chcesz pokazać jej, że Ci zależy?!  Ku zdziwieniu gapiów będziemy opuszczać rolety i przycinać paluchy tych, którzy chcieliby nas ograbić z bliskości. Dzięki temu między mną a Tobą będzie przepływać energia. Czysta, szczera i bez najmniejszych zakłóceń (:

Dzisiejszy wpis to nie tylko kartka z pamiętnika czy "wirtualny list." To również apel do Was wszystkich o to żebyście zechcieli poznać smak kompromisu, który pomaga wartościowym relacjom wzrastać i nie bawili się w emocjonalny ekshibicjonizm w sytuacjach kryzysowych. Dobre rady mają to do siebie, że są dobre, gdy się ich nie słucha (:
Cholera, nie mogłam się powstrzymać. Zamiast usiąść na dupie i cierpliwie czekać do 14-stego, publikuję swoje przemyślenia na temat miłości dzisiaj. Ale może to i lepiej? Zawsze to 10 dni gratis na nurkowanie wgłąb swojego serducha, porządkowanie myśli, selekcjonowanie wspomnień. I jakby nie patrzeć, dodatkowe 240 godzin na wyznanie komuś miłości, przeprosiny, schowanie dumy do kieszeni, wejście do tej samej, lecz mądrzejszej o doświadczenia rzeki. 


Choć podobno tylko krowa nigdy nie zmienia zdania, są rzeczy, co do których jesteśmy w 100% pewni. Ja, na przykład, jestem pewna swoich marzeń - również tych daleko wybiegających w przyszłość. Wiem, że za 50 lat chcę obudzić się w ciepłej pościeli u boku uroczego dziadka, z którym będzie mnie łączyło znacznie więcej niż wspólne mieszkanie i rachunki. I nie będzie mu przeszkadzała moja lwia zmarszczka na czole ani to, że pytam dwa razy o to samo. W odpowiedzi na moje mocne chrapanie nie każe mi spać samej na sofie, a w zimowy wieczór sprawdzi, czy nie wystają mi stopy z naszej przykrótkiej kołdry. Sama nie pozostanę mu dłużna i zaceruję te jego cholerne skarpety po raz 6-ty, oglądając powtórkę Mody Na Sukces (Błagam, powiedzcie, że nie będę tego robić przy Dlaczego ja?, Pamiętnikach z wakacji czy innym gównie :>). Gdy będzie mrużył oczy podczas czytania porannej prasy, podam mu okulary. A w bezsenną noc uraczę ciepłym mlekiem. Niech no tylko spróbuje lekceważyć swoje zdrowie! Choćby na czworaka, zaprowadzę swojego 80-letniego Drania do lekarza, co by się ze mną męczył przez kolejne "dziesiąt" lat. Przecież obmyśliłam dla nas całkiem niezły plan: Będziemy razem śmiać się ze swoich dziwnych przyzwyczajeń. Chodzić na spacery, trzymając się za rękę. Nie będziemy się wstydzić swoich ciał. I nie damy się nudzie. Będziemy cieszyć się każdym wspólnie wypitym kubkiem herbaty. A przesolone kotlety obrócimy w  żart. I nigdy, ale to nigdy nie zaśniemy pokłóceni.

Bez względu na to, kim jesteś, ile masz lat i na jakim etapie życia teraz jesteś, życzę Ci właśnie takiej miłości. Takiej, która nie zna przemijania, wstydu, kłamstwa. Takiej, dzięki której się wzrasta.


Ściskam :),
N.

Jego uśmiech i wzrok skierowane  w stronę innej kobiety sprawiają, że w jednej chwili z bogini seksu stajesz się kopciuchem. Zastanawiałaś się kiedyś, jak z tym walczyć? Być eko strzelając mu z liścia? Skarcić wzrokiem, a może wręcz przeciwnie - udać obojętną? Niestety, powyższe sposoby dadzą złudne i jedynie chwilowe poczucie ulgi. Jedynym skutecznym rozwiązaniem jest praca nad samooceną. Zdziwiona, że problem leży właśnie w niej? Nawet nie próbuj mi wmówić, że byle spojrzenie może sprawić, że pewna siebie kobieta zacznie zastanawiać się nad sensem swojego związku, swoją atrakcyjnością i tym, czy zasłużyła na tak zajebistego faceta jakim jest Rysiek - notoryczny nieopuszczacz klapy sedesowej. No heloł. Faceci to pieprzeni wzrokowcy i nawet największemu romantykowi czasem ucieka oko. Zrozum, że spojrzenie to nie wyrocznia, a puszczenie oka nie czyni go posiadaczem największego penisa we wsi. Za to Twoja pewność siebie i świadomość własnej wartości są więcej warte niż wylewające się ze stanika balony czy pochwa poddana waginoplastyce. Dlatego doceń siebie, Kobieto! I Ty i ja zasługujemy na to, co najlepsze. Bez względu na kolor skóry, zasobność portfela, opadające powieki, wykształcenie, trądzik. Gdyby tak nie było, nie poświęcałabym swojego czasu i tego przekazu Tobie, i Tobie, i Tobie również. Ale ja po prostu wiem, że zasługujesz na to, co najlepsze, a w tym przypadku jest to wirtualny kop wymierzony w Twój soczysty pośladek. No już, czujesz się lepiej? :) Proszę, powiedz, że choć trochę.

Jeżeli jednak Twoja wysoka samoocena nie rozwiąże problemu, przyjrzyj się Ryśkowi dokładnie i przypomnij sobie, czy odkąd pamiętasz oglądał się za panienkami. Jeżeli tak, to koniecznie zabierz go na wycieczkę. No wiesz, tak w ramach rekompensaty za to, że zamiast z blondynką spotykał się przez 1,5 roku  z Tobą - rumianą brunetką. Pojedźcie razem na pole. Wróć do samochodu pod byle pretekstem i zostaw buraka tam skąd przyszedł :).


Ściskam :),
N.