Moje 30 dni ichtiwege

Autorka: 10:49 ,


Ponad dwa miesiące temu zdecydowałam się na podjęcie wyzwania: 30 dni wege. Postanowiłam jednak poddać je małej modyfikacji i w efekcie stanęło na  30 dniach ichtiwege. Dzięki temu na moim talerzu czasem gościły również bogate w białko i kwasy tłuszczowe ryby. Zanim wypowiedziałam słynne: Challenge accepted! wydawało mi się, że będzie to ciężki miesiąc. W pierwszym tygodniu złapałam się kilka razy na tym, że zmierzam w kierunku lodówki w poszukiwaniu mięsa. Co ciekawe, nie było to wywołane realną potrzebą, a przyzwyczajeniem.  Jeżeli chodzi o moje menu, przyznaję się bez bicia, że nie skorzystałam z ani jednego wymyślnego przepisu. Taki ze mnie leniwiec pospolity! Starałam się jeść zdrowo i różnorodnie w ramach możliwości moich finansów i zawartości lodówki :D.


Dlaczego postanowiłam dołączyć do 30- dniowego wyzwania?
Chyba najlepszą, najbardziej szczerą odpowiedzią będzie – z ciekawości. Byłam ciekawa, czy rezygnacja z mięsa będzie dla mnie czymś ciężkim do przeskoczenia oraz czy w jakikolwiek sposób wpłynie na moje samopoczucie. Moją decyzję przypieczętowało obejrzenie video na temat uboju zwierząt oraz jakości mięsa, jakie spożywamy na co dzień.

Efekty
  Zapewne interesuje Was, czy 30 bezmięsnych dni przekształciło się w dni. Nie, ale z pewnością wywołało we mnie znaczące zmiany. Przede wszystkim stałam się bardziej świadomym konsumentem. Jeżeli decyduję się na zakup mięsa (ryby/drób), jeszcze większą uwagę przywiązuję do jego jakości. A szczerze mówiąc, jem je sporadycznie. Prawie wcale. Jednakże w tym momencie jestem daleka od składania jakichkolwiek deklaracji pt.: ,,Więcej nie zjem mięsa,” bo nie chcę wyjść na hipokrytkę przyłapaną na jedzeniu grillowanej kiełbasy. Jeżeli chodzi o ewentualne skutki zdrowotne, 30 dni to w moim przypadku za mało, by odczuć jakąkolwiek zmianę. No może za wyjątkiem przyjemnego uczucia lekkości i satysfakcji z realizowanego celu, które towarzyszyły mi podczas eksperymentu :).

Wnioski
W moim rodzinnym mieście bycie wege jest dość kłopotliwe, zwłaszcza, gdy chciałoby się coś zjeść na mieście. Szybki przegląd lokalnych knajp prowadzi do jednego wniosku: liczba wegemiejsc równa 0 [słownie: zero!] A w związku z tym, że pogoda sprzyja voyage-om i jedzeniu poza domem, poziom mojej irytacji wzrósł znacząco :D. Bycie (ichti)wege wymaga dużej samodyscypliny w planowaniu i przygotowywaniu posiłków. Tak jak w przypadku innych diet, przygotowywanie różnorodnych posiłków wymaga czasu i pieniędzy. Nie ukrywam, że moje $ nieco stopniały pod wpływem ichtiwege. Ryby, za wyjątkiem makreli, są bardzo drogie. Typowe wege produkty również. Choć oczywiście nie jest to regułą. Myślę, że nie odczułabym mojego eksperymentu finansowo gdyby dołączyła do niego moja  rodzina. Wówczas nie musiałabym robić całkowicie odrębnych zakupów ;).


Chętnie dowiem się, czy wśród moich Czytelników są jacyś wegetarianie, semiwegetarianie, czy weganie. A korzystając z okazji, proszę o sprawdzone i w miarę łatwe do przyrządzenia wegepotrawy! :)

Ściskam :),
N.

ZOBACZ TAKŻE

7 komentarze

  1. Ja ostatnio łapie sie na tym, ze jak myśle zjadlabym cos to zjadlabym mięso. Tez musze chyba sobie zrobić takie 30 dni zeby zobaczyć czy nie lepiej bym sie czuła : )

    OdpowiedzUsuń
  2. za bardzo lubie mięso i nie wytrzymałabym 30 dni :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie całe życie, a zaledwie 4 tygodnie! :) Jeśli zechcesz, spokojnie dasz radę!

      Usuń
  3. Zazdroszczę wytrwałości :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz!:-)