Ence pence leczę serce
Stare rany są jak wyciągnięty kleszcz - niby już
nieszkodliwe, a jednak uwierają nas w życie, skutecznie napawając obawami przed ewentualną infekcją. Pomimo upływu dni, miesięcy, lat, wracają jak bumerang i walą nas przez łeb, nie pytając, czy boli. Wiadomo, że boli. Jako zaprawieni w boju udajemy, że wiemy, jak sobie z nimi radzić. By zminimalizować towarzyszący im dyskomfort, zagryzamy wargi. Zawsze to jakaś miła odmiana dająca złudne poczucie kontroli nad sytuacją. W zestawieniu z bólem serducha zwykły ból fizyczny wypada naprawdę blado. Nie straszne, gdy boli ręka czy noga. Gorzej, gdy bolą niespokojne myśli, gdy blizny nie wytrzymujące napięcia pękają, odsłaniając tym samym sączące się rany. Co robić? Zostawić spokoju, dając im po raz n-ty czas na zabliźnienie? A może grzebać się w nich jak w gównie, licząc, że znajdziemy w nich cudownie objawioną prawdę?
Spokojnych serc nam wszystkim!
Ściskam :),
N.
3 komentarze
Przeczytane jednym tchem, bez mrugnięcia okiem... piękne
OdpowiedzUsuńczas leczy rany...
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za każdy komentarz!:-)