Historia cholernie szczęśliwego magistra
Gdybym miała Wam powiedzieć, jak się teraz czuję, wystarczyłoby mi jedno słowo - ulga. Ostatnie miesiące były dla mnie cholernie stresujące przede wszystkim za sprawą studiów. Pisanie pracy magisterskiej i związane z tym komplikacje w dużej mierze nie wynikające z mojej winy dały mi popalić do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczęłam wątpić w swój edukacyjny happy ending. Ale jednak udało się zrobiłam to. Wzięłam się w garść i doprowadziłam sprawę do samego końca.
Muszę przyznać, że druga połowa września była dla mnie czystym wariactwem. Cały mój świat sprowadził się do krążenia między nową pracą a domem, w którym jedyną intymną relację utrzymywałam z Wordem. Przez kilka dni spałam po 2-4 godziny. Kładłam się spać po północy i wstawałam przed 03:00. Pisałam, nanosiłam poprawki, uzupełniałam braki w bibliografii i tak bez przerwy do godziny 13:00, kiedy wsiadałam w samochód i jechałam do pracy. Wracałam ok. 20:00. Wtedy miałam chwilę na ciepły, często typowo fast-foodowy posiłek i pospiesznie wypitą herbatę. I później znowu 4 godziny na pisanie, śmieszne kilka godzin na sen i kolejny 10-godzinny maraton (wówczas :)) niedoszłego magistra. Było ciężko, zwłaszcza wtedy, gdy buntowało się ciało, a głowa chciała pracować. Ale zacisnęłam zęby i tym sposobem od dwóch dni jestem spełnioną panią magister i bardzo podbudowaną Nikoliną :-).
Sama obrona była dla mnie magiczna. Stres przed wejściem do sali, a później duża pewność siebie i ogromny spokój. Szczegółowo odpowiadałam na wszystkie pytanie aż w pewnym momencie osoby z komisji zaczęły pod nosem śmieszkować, że taka ze mnie gaduła ;-). Wychodząc z sali, miałam świadomość, że naprawdę dałam radę i że wszystko zagrało tak jak chciałam. Po chwili zostałam zawołana na ogłoszenie wyników. I usłyszałam: Jako przewodniczący komisji gratuluję uzyskania tytułu magistra z oceną bardzo dobrą. Boże, myślałam, że umrę ze szczęścia. A to jeszcze nie był koniec! Przewodniczący komisji, który jak pewnie się orientujecie nie zadaje żadnych pytań i jest odpowiedzialny jedynie za część formalną i prawidłowy przebieg obrony, powiedział: Zazwyczaj nie słucham, co kto mówi, ale Pani naprawdę słuchałem i to z prawdziwą przyjemnością. Czujecie to? No myślałam, że im się tam rozpłynę i będą mnie zbierać z podłogi łyżeczką :).
I nie piszę tego wszystkiego z czystej próżności, choć muszę przyznać, że to cudowne uczucie być z siebie tak cholernie dumnym jak ja jestem teraz. Piszę to głównie po to, żeby podzielić się z Wami swoim szczęściem i pokazać Wam, że nigdy, ale to nigdy nie można się poddawać. Uwierzcie mi, że ten wpis nie jest w stanie oddać nawet w małym stopniu tego, w jak bardzo czarnej (no offence!) dupie byłam. A teraz jestem na szczycie i Grubson może mnie pocałować w... rękę oczywiście ;).
Ściskam Was bardzo serdecznie,
Wasza cholernie szczęśliwa Fitkola FATkola :)
(to wszystko wina tych kilku pudeł Guseppe! ;p)
PS. Na zdjęciu od lewej: obłędne kwiaty, które dostałam po obronie ♥, moja szczęśliwa micha :) i tort-prezent autorstwa Lubego :).
13 komentarze
Gratulacje! Jak miło czyta się ten wpis! Sama przechodziłam podobną historię rok temu. Wciąż musiałam coś poprawiać, wciąż walczyłam z czasem, aż do upragnionej obrony i tego cudownego uczucia ulgi tuż po! :) Świetna sprawa wiedzieć, że daliśmy z siebie wszystko i opłacało się! Gratuluję raz jeszcze ;))
OdpowiedzUsuńKokosku, pozwól, że przybiję z Tobą magisterską pionę! :) Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że obie walczyłyśmy do samego końca i wyszłyśmy z tej bitwy zwycięsko :). Bardzo Ci dziękuję! :-)
UsuńGratulacje kochana!! :*
OdpowiedzUsuńMnie za 2,5 roku dopiero czeka bronienie inżyniera :D ale już się cykam.. xd
Dziękuję! :* Kochana, nawet nie żartuj! Masz duuużo czasu na rozkminę i realizację planu, stres zostaw sobie na ostatnie kilka minut przed obroną - tyle naprawdę Ci wystarczy :P.
UsuńGratulacje :) Oj tak samo odczułam to zmęczenie, stres związany z samym już egzaminem. Co gorsza bez powodu pewna osoba, podkładała mi kłody pod nogi, i obiecała że zrobi wszystko bym nie zdała :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :) Najważniejsze, że to już za nami. Coś za słabe te kłody były na Twoje długie nogi :-).
UsuńGratuluję z calego serducha jeszcze raz! <3 Wyobrażam sobie jak się czujesz, bo sama orzez to ostatnio przechodziłam, dobrze tylko, że moja praca była dorywcza i pracowałam kiedy chcialam, co wiązało się z tym, że męczyłam się całe dnie z mgr..
OdpowiedzUsuńJa się boję, że się nie nauczę tych pytań i nie będę wiedziała ci powiedzieć, chociaż też jestem gadułą i pewnie zacznę lać wodę..:D
No i widzę, że też wcinałaś pizzunię! Haha:)
Dziękuję, Lisku! <3 Kochana, niedługo poczujesz dokładnie to samo, co ja :))). Kto jak nie Ty miałby dać radę? No kto? ;)
UsuńCytując klasyka, no pizzunia - no life :D.
<3 <3 <3
OdpowiedzUsuńTyyyle szczęścia! <3 :***
UsuńO matko! Ile Ty masz samozaparcia w sobie, że pisałaś od rana i po nocach! Brawo! Jak widać docenili Twoje starania! Jestem taka dumna!! Zapraszam na piwo, wino i wódkę! :D
OdpowiedzUsuńDziękuję! <3 Czy moja 24-letnia wątroba to udźwignie? - przekonamy się o tym w następnym alko-odcinku hahaha :D :*.
UsuńMimo, że zapomniałam o dacie to i tak najmocniej na świecie trzymałam kciuki! Taka dumna ja <3 Nawierniejsza fanka :-D
OdpowiedzUsuńDziękuję za każdy komentarz!:-)